I przyszła wigilia, wszystko było jak najgorzej mogło, Freddie i całe One Direction wyjechało, zostałam sama, a żeby nie było za miło, to odcięli mi prąd i ogrzewanie, bo zapomniałam zapłacić rachunków. Każdemu mogło się zdarzyć, a ci już by człowieka zabić chcieli, na dodatek w święta, świnie nie ludzie.
Siedziałam owinięta kocem pod samą szyję, z nudów pooglądałabym telewizje, no ale jak, prąd mi odcięli. Więc została mi ściana. Dalej nie mogłam wybić sobie go z głowy, wciąż siedział w niej, nie miał zamiaru wyjść. Czemu nie mogłam zacząć od nowa? Znowu być szczęśliwą?
Z zamyśleń wyrwał mnie dzwoniący telefon.
-Halo. - odebrałam.
-Hej. Jak się trzymasz? - dzwonił Freddie, obiecał, że zadzwoni. Chociaż on był uczciwy wobec mnie.
-W porządku. A ty jak?
-Jest okej. Chociaż mogli by sobie oszczędzić śpiewania kolęd. Może jednak po ciebie przyjechać?
-Nie. Tu jest mi dobrze. - Skłamałam, no ale co miałam powiedzieć? Odcięli mi prąd masz racje, mogłam z tobą jechać?
-Jesteś pewna? - upewnił się.
-Tak, całkowicie. Złóż mamie życzenia ode mnie. - nie odpowiedział. - Freddie? Halo? - dalej nic, popatrzyłam na wyświetlacz, nic, cały czarny. Bateria się wyładowała, zostałam kompletnie odcięta od świata. - Świetnie. - syknęłam.
Trzęsłam się z zimna, wyciągnęłam dodatkowy koc, ale wciąż zamarzałam, sięgnęłam ręką po wodę, ale nic z tego została pusta butelka. Czyli na całe święta zostałam o paluszkach, surowym makaronie i butelce szampana, który zostawili moi bracia. Jakoś głód mi nie doskwierał, więc jakoś mogłam przetrwać.
Ktoś zadzwonił do drzwi, wystawiłam nogę, ale po chwili schowałam ją z powrotem po koce, było za zimno, ktoś był strasznie natrętny i nie dawał spokoju. Wkurzyłam się, wstałam i poszłam do przedpokoju, nie było światła, więc nie widziałam jak wyglądam, poza tym, że ubrana była w długie spodnie od piżamy w kratę, to bałam się jak wygląda moja twarz. Na półce leżał jakiś sweter, owinęłam się nim i otworzyłam drzwi. Harry, stał cały ze śniegu, przemarznięty z czerwonym nosem, w swojej brązowej kurtce i szarym szaliku, który mu wysłałam jak wyjechał do USA, jakby było mu zimno, o czym ja myślałam wysyłając mu ten szalik, w tej chwili walnęłam się w myślach w czoło.
-Cześć. - uśmiechnął się.
-Hej. - bardziej zapytałam. - Co ty tu robisz?
-Mój tata wyjechał do Paryża, a wszystkie drogi do mojej mamy są zasypane, wiedziałem, że ty też sama spędzasz święta, pomyślałem że... Że może... Że my... Że moglibyśmy spędzić je razem. - wzruszył ramionami.
-Nie sądzę, żeby był to dobry pomysł. - cała zaczęłam dygotać z zimna, w końcu stałam prawię na polu, a była zima jakiej dawno w Londynie nie było. - Dzięki, że o mnie pomyślałeś.
-Skoro tak, to trudno. - obrócił się na pięcie.
Nie mogłam pozwolić mu odejść, nie potrafiłam. Dość już było mi za nim tęskno, choćbym miała przepłakać kolejne dwa miesiące, to trudno.
-Poczekaj. - krzyknęłam, żeby mnie usłyszał. - Nikt w święta nie powinien zostawać sam. Nawet tacy idioci jak my. - wzruszyłam ramionami kiedy się odwrócił. - Wchodź szybko bo zimno.
-Czemu masz w domu taki mróz? - zapytał ściągając kurtkę i buty. - Przyniosłem kurczaka, wino i parę innych rzeczy. - dał mi je.
-Odcięli mi ogrzewanie i prąd. Zapomniałam zapłacić. - powiedziałam obojętnie. Odwróciłam się i poszłam parę kroków do przodu.
-Dalej go nosisz. - w pierwszej chwili go nie zrozumiałam, ale potem popatrzyłam na siebie, sweter, który ubrałam był jego, dał mi go.
-Tak jakoś wyszło. - poszłam do kuchni. - Pod schodami jest schowek, tam powinno być drewno, rozpalisz kominek w salonie? - zapytałam biorąc talerze i kieliszki.
-Okej. - odparł krótko.
Kiedy już wróciłam do salonu rozkładając jedzenie, Harry władca płomieni rozpalił ogień, który powoli, ale skutecznie ocieplał pomieszczenie.
Usiedliśmy na ziemi przy niskim stoliku do kawy, nalaliśmy sobie wina i zaczęliśmy jeść naszą 'wigilie'.
-Jak było w USA? - zaczęłam.
-Non stop praca, ciągłe wywiady, koncerty, popisywanie płyt, w kółko to samo. Czasami mieliśmy wolne dni, ale to nie to samo co tu. - wiedział, że zaraz może wejść na temat tej nocy, która zniszczyła nasz związek, która zniszczyła mnie. - Jak ci się układa z Freddiem? - widziałam ból w jego oczach i żal jaki miał do mnie o to, że znalazłam sobie kogoś innego.
-Nie jesteśmy razem. - napiłam się wina. - Co u chłopaków? Nie gadałam z nimi odkąd wyjechali do rodzin, nikt nie zadzwonił.
-Wszystko w porządku, chyba. Sam nie gadałem z nimi od paru dni, tylko z Louisem bo miał urodziny. Zayn mówił, że twój tata tu był.
-Tak, ale ja nie mogę... Nie potrafię... - zacięłam się. - Za dużo spędzam z tobą czasu i teraz jąkam się jak ty. - zaśmiałam się. Co było niespotykanie odkąd zerwaliśmy, zaśmiałam się, wow.
-To nie moja wina. - zaśmiał się. - Jak dawno nie widziałem tej uśmiechniętej buzi. Jak Darcy? - zapytał grzebiąc widelcem w kurczaku.
-Ostatnio widziałam ją na początku grudnia, jeszcze niedawno była taka malutka, szybko rośnie, zaczynają się jej kręcić loczki, trochę przypomina mi... Ciebie. - sama się zdziwiłam, że to powiedziałam.
Już miał coś powiedzieć, ale zadzwonił mu telefon.
-To Zayn. - podał mi komórkę.
-No cześć. - przywitałam się.
-Jak się trzymasz?
-Jakoś, odcięli mi nawet ogrzewanie, ale Harry zapalił w kominku, to jeszcze mi palce nie poodpadały.
-Muszę kończyć Waliyha mnie woła, nie spieprz tej szansy McCanzie. - rozłączył się, a ja oddałam Hazzie telefon.
-Co chciał?
-Żebym tego nie spieprzyła. - dopiero wtedy doszło do mnie, co mi powiedział mulat. Nie potrafiłam się powstrzymać, byłam sekundę od wybuchu płaczu. - Przepraszam. - zakryłam dłonią usta i poszłam do łazienki.
Zachowałam się jak idiotka, no ale tak już mój los. To było żałosne i głupie, powinnam już być odporna na takie sytuacje, a ja dalej tkwiłam w miejscu, a można nawet było stwierdzić, że się cofałam, zdecydowanie chciałam cofnąć się o te trzy miesiące, być znowu z nim, przytulić, pocałować, porozmawiać jak kiedyś. Byłam za bardzo skrzywdzona.
-Wszystko okej? - Harry stał za drzwiami, martwił się, można było to bardzo prosto poznać po jego głosie.
-Chyba... chyba tak. - próbowałam się doprowadzić do jakiegoś porządku, ale po ciemku było to na prawdę ciężkie.
-Jesteś pewna? Może mogę ci jakoś pomóc? - słychać było jak usiadł i oparł się plecami o ścianę, też to zrobiłam.
-Raczej nie możesz. To... Nie potrafię się określić. - znowu w myślach walnęłam się w czoło.
Nastała cisza, kompletnie mi to nie przeszkadzało, po prostu chciałam trwać, z nim.
Otworzyłam drzwi, zeszłam na dół, a on za mną. Nic nie mówiliśmy, po prostu się położyliśmy, już prawię usypiałam, wtulona w niego.
-Ja chciałem ci wyjaśnić tą całą głupią sytuacje w trasie...
-Ciiii. - przerwałam mu. - Nie psujmy sobie świąt.
HEEEEEY
wybaczcie, że taki krótki, ale ten okres jest najgorszy, ciągle nauka ai bieganie na poprawy, po świętach oceny już będą, bbo praktycznie od razu moja szkoła ma ferie, ale jak już będzie wolne to napisze coś lepszego
dziękuje za komentarze, chociaż były tylko dwa, zachęcam do dodawania ich, do pisania waszych opinii bo na prawdę do dla mnie duuuuużo znaczy
do następnego
xoxo
Tak kończysz? Serio? omfg.
OdpowiedzUsuńświetny x
ahhh nie mogę sie doczekać kontynuacji, czekam na nn:)
OdpowiedzUsuńWładca płomieni kurwa. Guru! Mógł jeszcze odtańczyć taniec przywołujący ogień-M.
OdpowiedzUsuń*Ty wiesz na co ja czekam :D Mwahahaha
Przeczytałam wszystkie rozdziały, fajnie piszesz i już nie mogę doczekać się następnego. ;D xx
OdpowiedzUsuńFantastyczny;P
OdpowiedzUsuń