niedziela, 1 września 2013

ROZDZIAŁ 33

Denerwowałam się coraz bardziej, Harrego nie było, do ostatniej chwili miałam nadzieję, że może się zjawi.
A do czasu naszego występu chodziłam od stolika do stolika i rozmawiałam z ludźmi, których nawet nie znałam imion, potem stwierdziłam, że to bez sensu i siedziałam z mamą. Na towarzystwo Mari było ciężko się doczekać, Niall obracał nią na parkiecie bez chwili wytchnienia.
Pod wieczór zaczęło się robić coraz gęściej. Nagle pojawili się chłopcy, od razu jak ich zobaczyłam podbiegłam do wejścia.
-Jak się czuje? Jest tu? - spytałam Louisa.
-Wyszedł długo przed nami, myślałem, że już tu będzie. Ale nie martw się, na pewno się zjawi. - przytulił mnie. - Co to za piękna kobieta przy drugim stoliku od okna?
-Louis... To moja mama. - uderzyłam go w ramię.
-Przecież wiem. - fuknął. - Tak się zgrywam. - zaśmiał się.
-No strasznie zabawne. - wywróciłam oczami. - Chodźcie, usiądziemy. - pociągnęłam Lou za rękę, a reszta poszła za nami.
Chłopcy w ogóle nie krępowali się moją mamą i mówili o wszystkim. Polubiła ich. Od razu przyszło mi na myśl, co pomyślałaby o Harrym, gdyby był z nami.
-Scarlett, słyszałam, że masz jakiegoś kawalera. - mama uśmiechnęła się i poruszyła zabawnie brwiami.
Czułam jak zaczynam się czerwienić, przed oczami przemknęły mi najwspanialsze chwile z Harrym, a tuż po nich moja ostatnia impreza i jego słowa...
-To chyba już nie aktualne. - odchrząknęłam nerwowo, wszystkim uśmiechy nagle zniknęły w twarzy. - Chyba już czas. - spojrzałam na Louisa, a on tylko skinął głową i wstaliśmy od stołu.
Nogi miałam jak z waty, trochę dlatego, że nie śpiewałam jeszcze przed tyloma ludźmi, ale bardziej z powodu Harrego. Liczyłam na niego, wiedziałam, że przyjdzie, jeszcze Louis to potwierdził więc nie mogło być inaczej.
Wchodząc na małą scenę zaraz obok wejścia po restauracji zdążyłam się potknąć o schodek. Szpilki zdecydowanie nie były dla mnie odpowiednie, może na jakieś pół godziny, ale jeszcze przez balet byłam przyzwyczajona, że stopy były płasko, więc dla swojego komfortu wolałam się ściągnąć i odłożyć na bok.
Louis usiadł przy fortepianie, a ja podeszłam do stojaka z mikrofonem. Niall chyba się trochę zdenerwował, że w sali nadal panował szum i wszystkich uciszył, na co się uśmiechnęłam.
Byli wszyscy, wszyscy prócz niego. Stałam tam dobre pięć minut, ludzie wgapiali się we mnie wyczekująco, a ja czekałam.
-Scarlett, trzeba zacząć. - Lou mnie ponaglił.
-Jeszcze minutkę. On na pewno przyjdzie. - powiedziałam mało przekonująco.
Mimo tego, ze wtedy prawdopodobnie ze mną zerwał, myślałam, że przyjdzie. Ale nie mogłam mieć ze złe, jeśli zmienił zdanie. Chyba też bym nie przyszła na jego miejscu, chyba. A raczej przyszła. Wszystko żeby być blisko.
Straciłam całą nadzieję, kiedy Louis zaczął grać.
Zrobiło mi się cholernie przykro, ale winić mogłam tylko i jedynie siebie, sama byłam sobie winna.
Zamyśliłam się i nie weszłam kiedy powinnam, Lou przegrał wstęp jeszcze raz, aż weszłam jak trzeba.
Każde słowo sprawiało mi ból, psychiczny. Dotarło do mnie jeszcze bardziej co zrobiłam.
Widziałam jak przy refrenie mama zaczęła płakać, ze wzruszenia, z tęsknoty za dawnym życiem, czy z dumy. Tego nie wiedziałam. Ale nie była jedyna, zauważyłam paru innych ludzi, sięgających po chusteczki z torebek i wycierających swoje mokre policzki od łez. Chyba sukces, prawda? Uzyskałam co chciałam, ludzi poruszyły słowa napisane przez Harrego.
Przy ostatnim refrenie sama zaczęłam się kruszyć, pojedyncza łza spłynęła mi po policzku i zmoczyła malutki fragment czarnego materiału, z którego zrobiona była moja sukienka. Ostatnie słowa wyśpiewałam szeptem.
Kiedy melodia ucichła, powiedziałam szybkie i ciche "Dziękuję", wzięłam buty do ręki i zeszłam pod schodkach.
Od razu poszłam do wyjścia, chyba i tak wystarczająco wytrzymałam na tym weselu.
Nawet nie chciało mi się ubierać butów, po prostu wyszłam boso, ale nie zobaczyłam przed restauracją tego czego się spodziewałam, czyli spokojnej ulicy, na której co jakiś czas pojawiał się samochód, który po paru sekundach znikał za rogiem, tylko pełno ludzi z aparatami, blask fleszy oślepił mnie na moment, nie wiedziałam co się dzieje, nawet nie chciałam się zastanawiać, tylko przepchnęłam się przez tych ludzi i ruszyłam w kierunku osiedla. Usłyszałam kroki dwóch osób i ciągle widziałam migające światło.
"No bez jaj, kogo obchodzi zwykła dziewczyna wychodząca z wesela swojego taty?", właśnie to sobie wtedy pomyślałam.
-Możecie przestać mnie śledzić? - odwróciłam się wściekła.
-Odpowiesz nam na parę pytań? - podeszli bliżej.
-Słucham? Nie jestem nikim sławnym, proszę ode mnie odejść i zostawić mnie w spokoju. - zasłoniłam wolną dłonią obiektyw.
-Ale jest pani dziewczyną Harrego Stylesa. - drugi bez oporów robił mi tyle zdjęć na ile pozwalał mu jego aparat.
-Skąd panu przyszło to do głowy? - drgnęłam. - Nie będę słychać tych bredni wyssanych z palca. Do widzenia. - odwróciłam się na pięcie i weszłam na osiedle.
Odetchnęłam z ulgą jak brama się za mną zamknęła i ci ludzie musieli zostać przed nią.
Nie wiedziałam czy postąpiłam dobrze, czy powinnam to powiedzieć, ale to jedyne co przyszło mi do głowy. Nie mogłam sprawiać chłopakom kłopotów, a wypieranie to w tamtym momencie było chyba najlepsze rozwiązanie.
Kiedy doszłam do swojego domu słyszałam jakieś mruczenie, człowieka. Ciężko było to zlokalizować, ponieważ było już dość ciemno. Po chwili okazało się, że to z ogrodu chłopców. 
Na początku pomyślałam, że to może jakiś fan, cudem udało mu się tu dostać i teraz nie wie co ma ze sobą zrobić i teraz mruczy coś w rozpaczy, bo chce ich zobaczyć, a oni są gdzieś indziej.
Podeszłam bliżej, zobaczyłam, że ta osoba leży na trawie, właściwie się zwijała z bólu, czy coś. I Chyba nie była zbyt trzeźwa, bo obok niej było pełno wymiocin.
Bingo.
-Harry? - podeszłam jeszcze bliżej. Byłam pewna, że to on. - Wszystko okej?
-A czy wyglądam okej? - wymruczał ledwo słyszalnie. - Nie. Więc odejdź.
Na prawdę musiał dużo wypić, leżał i po prostu rzygał pod siebie.
-Nie ma mowy. Zabieram cię. Gdzie masz klucze?
Nawet nie raczył odpowiedzieć, ale trudno, musiałam coś zrobić. Przykucnęłam przy nim i zaczęłam grzebać mu po wszystkich kieszeniach i nic.
-Macie gdzieś jakieś zapasowe? Na przykład pod wycieraczką? - z powrotem się wyprostowałam.
-Nie. - powiedział sekundę przed tym jak znowu zwymiotował.
-O Chryste. - jęknęłam. - Powieszą mnie za to. - chwyciłam go za rękę. - Dasz rade wstać? Jak nie to i tak musisz się postarać, bo sama cię nie uniosę.
-Zostaw mnie tu. Wolę leżeć w swoich rzygach niż siedzieć tutaj.
To bolało, wiedziałam, że jest pijany i nie powinnam go słuchać, ale zawsze w tym jest nutka prawdy.
Miałam moment zawahania, chciałam się odwrócić i pójść do domu, zostawić go samego, żeby pożałował tych słów. Ale zostałam.
-Jak nie wstaniesz zadzwonię po chłopaków.
Nie miałam telefonu, bo zostawiłam go razem z torebką w restauracji, ale on nie widział nic prócz swojej zarzyganej koszulki, a wiedziałam, że to go przekona.
Obruszył się i zaczął wstawać. Trochę minęło zanim wstał, prawie leżał na mnie, a ja musiałam go prowadzić. Nawet zostawiłam u nich na trawniku swoje buty.
Sama nie miałam klucza do siebie, więc zadanie trochę się skomplikowało, musiałam pójść do drzwi z tyłu, co już zajęło nam koło dziesięciu minut. Były na kod, a ja kompletnie zapomniałam jaki mógłby być, staliśmy przy drzwiach, Harry opierał się o ścianę, a ja wymyślałam przeróżne czterocyfrowe kombinacje, bałam się, że włączy się jakiś alarm i przyjedzie policja, ale nawet obyło się bez ich wizyty. 
W końcu dostaliśmy się do środka, schody okazały się najtrudniejszym wyzwaniem, chyba potknął się o wszystkie, powinien dostać za to jakąś nagrodę.
Kiedy weszliśmy do mojego pokoju, kamień spadł mi z serca.
Chyba nie przejmował się tym, że jest u mnie, albo ogromna nienawiść do mnie zniknęła, choć na tą chwilkę.
-Poczekaj. Nie możesz położyć się tak po prostu do mojego łóżka. Ściągnij ubranie. - patrzyłam jak się chwiał. Stał w miejscu, chyba nie miał na nic siły. - No dobra. - westchnęłam ciężko i podeszłam bliżej niego.
Powoli ściągnęłam koszulkę, buty i spodnie, starając się go nie przewrócić.
-Przepiorę to. Zaraz pójdę do pokoju Williama i coś ci przyniosę. Wiem, że mało cię do obchodzi jak wyglądasz, ale rano pewnie... Ummm, nieważne. Tu masz wiadro, wymiotuj do niego, a jak zdążysz to byłoby super do ubikacji. - położyłam białe wiaderko koło łóżka.
Moje gadanie i tak było na darmo, w ogóle mnie nie słuchał.
Pranie tych ubrań nie było łatwe, trochę śmierdziało, ale najbardziej brzydząca była konsystencja. Ale co by tu dużo opowiadać. Jakoś się z tym uporałam.
Jak wróciłam z ubraniami Willa, Harry już spał. Stwierdziłam, że lepiej go nie budzić.
Bałam się ranka, kiedy będziemy musieli porozmawiać.



Heeeey 
oh wrzesień. jak to okropnie brzmi. mam nadzieje, że ten rok szkolny będzie dobry :) samych sukcesów życze :) przepraszam za błędy, ale pisałam szybko. do następnego
xoxo
 

3 komentarze: