wtorek, 23 lipca 2013

ROZDZIAŁ 28

Nasza drużyna przegrała, a karą było zbieranie gałęzi na ognisko, które miało odbyć się wieczorem, a Louis jako honorowy kapitan wziął wszystko na siebie, chciałam skorzystać z chwili, gdzie moglibyśmy być sami, więc zaoferowałam swoją pomoc.
-To jak w końcu jest między wami? - spytałam, kiedy już oddaliliśmy się od namiotów i reszty.
-Chyba jesteśmy razem. Tak myślę, teraz jest okej. I nawet mi powiedziała, że cie lubi.
-Wow. - uśmiechnęłam się. - Czuję się zaszczycona. - ukłoniłam się posłusznie.
-To był dobry pomysł, z tym wyjazdem. W końcu możemy spędzić czas razem, a nie, że każdy gdzieś wychodzi.
-Nawet nie miałam okazji pogadać z Harrym. Jakoś jest dziwnie. Nie mogłam się doczekać kiedy się zobaczymy, a jak już się umówiliśmy chodziłam jak na szpilkach. A teraz... Jest dla mnie inny. - wzruszyłam ramionami.
-Oh Scarlett... Ty niedoświadczony tłuku. On się boi, że cię straci, że jakimkolwiek posunięciem może sprawić, że odejdziesz.
-Tak myślisz? - zmarszczyłam brwi. - W sumie możliwe. Chyba musimy sobie wszystko wyjaśnić.
Jakoś wyszło, że się potknęłam i Louis mnie chwycił, ale nie było niczego. Żadna dwuznaczna sytuacja. Zaczęliśmy się kołysać i jakoś tak wyszło, że tańczyliśmy sobie, tak po prostu, do szmeru drzew i śpiewu ptaków. Żadne z nas nie mówiło, daliśmy sobie taki czas na wyciszenie i uspokojenie. Lekko się odchyliłam, a on mną okręcił.
-A tak ogólnie, to jeszcze nie widziałem jak tańczysz balet. - szepnął, żeby nie zniszczyć całej atmosfery.
-Już nie tańczę.
-Błagam, raz, tylko dla mnie. Mogę ci pomóc. 
Czułam, że się uśmiecha, moja głowa leżała na jego ramieniu, ale i tak wiedziałam.
-Musiałbyś ubrać urocze i różowe rajtuzki. - wyprostowałam się i spojrzałam na niego. - Czyli nic z tego. - poklepałam go po ramieniu.
Poczułam kłucie w sercu, zabrakło mi powietrza i zakręciło mi się w głowie. Musiałam się podeprzeć o drzewo.
-Wszystko okej? - Lou przykucnął koło mnie.
-Tak Louis, a to jest część układu. 
-Serio? Już się bałem. - zaśmiał się.
-Louis durniu idź po moje leki. - powiedziałam najgłośniej jak mogłam. - są w torbie, która jest w moim namiocie. Szybko!
Nie było go bardzo długo, albo tak mi się wydawało. Traciłam kontakt ze światem, zaczęło robić się ciemno. Lou przybiegł w ostatniej chwili.
Wzięłam wszystkie możliwe tabletki, wszystko, żeby zapobiec temu bólowi. Z każdą minutą dochodziłam to siebie.
-Już lepiej? - usiadł obok mnie pod drzewem.
-Uhm. - kiwnęłam głową. - Nie mów nic Harremu. Tak będzie lepiej.
-Czego nie mówić? - Harry stanął nad nami.
I wtedy w duchu zaklęłam się w najgorszy sposób jaki umiałam.
-Co? Nic. - nerwowo wstałam, przez co znowu zakręciło mi się w głowie, ale po paru sekundach było dobrze.
-O czym Louis ma mi nie mówić?
Na jego twarzy rysowało się coraz większe zdenerwowanie.
-Możemy wrócić? - spojrzałam na niego błagalnie.
-Nie, póki się nie dowiem.
-Proszę. - chwyciłam go za rękę.
Do drugiej wzięłam torbę z lekami i poszliśmy.
Cieszyłam się, że odpuścił, ale wiedziałam, że zapyta o to ponownie, do tej pory musiałam coś wymyślić.
Ognisko nie trwało zbyt długo, wszyscy byli zmęczeni bo grze, więc posiedzieliśmy koło godziny i porozchodziliśmy się do namiotów.
Chciałam jak najszybciej zasnąć, spodziewałam się naszej rozmowy, ale jak na ten dzień po prostu nie chciałam.
Ułożyłam się wygodnie w swoim śpiworze, zamknęłam oczy i już prawie... Harry wpadł do namiotu jak huragan.
-Czy ty oszalałeś? - podniosłam się i oparłam na łokciach.
-Przepraszam, wpadłem na buty Zayna. - położył się.
-Co one tam..? - westchnęłam. - Nieważne. Chodźmy już spać.
I moje czynności się powtórzyły, już trudniej mi się było wyciszyć, ale jakoś dałam radę. Niestety chyba nie wszyscy byli tak zmęczeni jak my i przyszła im na coś ochota.
-To jest chyba jakiś żart. - usiadłam.
-No co? - zaśmiał się. - To przecież naturalne.
-Dobra, ale nie w namiocie, gdzie obok jest reszta przyjaciół, która wszystko słyszy.
-Spróbuj zasnąć. - mruknął.
Kiedy się położyłam, lekko mnie objął, jakby to co najmniej zagłuszyć te odgłosy.
-Nie wytrzymam. - wstałam. - Wychodzę. Wrócę jak skończą, jeśli w ogóle skończą.
Ubrałam trampki i poszłam na molo, takie malutkie i urocze, przy, którym była łódka.
Usiadłam przy samym końcu, spuszczając nogi, tak, że czubki butów prawie stykały się w wodą.
Usiadł od tyłu, kładąc swoje uda przy moich, objął mnie i położył brodę na moim ramieniu. Przybliżył się i na plecach czułam jego mięśnie brzucha. Na koniec okrył nas kocem.
Było magicznie, w końcu napawałam się naszym wspólnym momentem, bez żadnych dręczących nie pytań, które nie dawały mi spokoju i musiałam mu je zadać. Niczego. Po prostu Scarlett i jej idealny chłopak Harry, który dawał jej ogromne szczęście i poczucie bezpieczeństwa. Nic nie mogłoby mi tego zastąpić. W końcu zaczęłam cieszyć się życiem. Przestałam martwić się o to co będzie następnego dnia.
-Dowiem się w końcu? - mruknął mi i przyłożył usta do mojej skóry na szyi.
-Nic wielkiego. Mały problem z sercem. - wzruszyłam ramionami.
-Co? Czemu nie powiedziałaś? Powinniśmy pojechać do szpitala. - momentalnie się wyprostował
-Właśnie temu. Już jest okej. A ty nie musisz zgrywać takiego Harrego. Poznałam cię jako normalnego Harrego. Nie musisz się niczego bać. - położyłam głowę na jego ramieniu i patrzyłam w gwiazdy. - Bądź taki jaki jesteś. Nie chce innego.
-Scarlett... Widzę jak rozmawiasz z Louisem, nie wiem o co chodzi... Czemu my tak nie potrafimy, przecież...
-Potrafimy. Na przykład dzisiaj rozmawiałam z Louim o różowych rajtkach. - zaśmiałam się.
-Okej. Jednak wole zostać przy naszych tematach. - składał krótkie pocałunki na mojej szyi. 
Dokładnie wyczuwałam jego uśmiech, dreszcze nie dawały mi spokoju. Było wspaniale.
Spróbowałam obrócić się do niego przodem i Harry chyba za bardzo się wczuł przez co wpadliśmy do wody.
Zachłysnęłam się wodą i zrobiło mi się niedobrze, plus woda była dość chłodna. Byłam tylko w stanie podejść bliżej Harrego i go przytulić.
-O mój Boże! - pisnęłam. - Ale jest zimno!
-Chodź, rozgrzeje cię. - objął mnie ciaśniej i jeszcze bardziej przycisnął do siebie.
-Tsaa. Nie wątpię. - zaśmiałam się. - W sumie wszystko lepsze od seksu Perrie i Zayna. Ta cisza. Ummm. Cudownie.
-Nawet ja? Uh. Chyba mnie lubisz. - poruszył brwiami.
-Chyba nie. - uśmiechnęłam się. - Chodź Macho. Stoimy w lodowatej wodzie i przestaje czuć moje palce.
-Poczekaj. - przytrzymał mnie przy sobie. - Obiecaj, że nie uwierzysz w nic na mój temat, póki ja tego nie potwierdzę. - położył dłoń na moim policzku.
-A ty obiecasz, że zawsze będziesz potwierdzał szczerze?
-Mhm.
-W takim razie zgoda. - pocałowałam go delikatnie.

Mniej więcej po godzinie, kiedy wszelkie odgłosy z namiotów ucichły, wróciliśmy do namiotu.
Opatuliłam się we wszystkie swetry i bluzy nas obu, owinęłam się w koc i śpiwór, a dalej zamarzałam.
-Jako twój własny superman uratuje cię właśnie teraz. - rozpiął zamek i uchylił trochę śpiwora, żebym mogła tam wejść.
-Oh, dziękuję wybawicielu. Ale jeśli mamy stworzyć normalny związek, błagam, skończ z takimi tekstami bo przestane się do ciebie odzywać.





Czeeeść
lekkie opóźnienie z powodu urodzin mojej siostry i wgl. przyjazdu. ale jest już ok. podziwiam Was, że wytrzymujecie ze mną i dalej to czytacie. jesteście niesamowici. do następnego
xoxo
  

3 komentarze:

  1. "Ty niedoświadczony tłuku" - to jest najlepsze z całego rozdziału <3 <3
    Love love love <3

    OdpowiedzUsuń
  2. @iPurpleBeast24 lipca 2013 16:00

    Zayn....Perrie... Boże... haahahahahaha
    Jeszcze ten gif na końcu ahahahaha
    Dobry rozdział

    OdpowiedzUsuń