-Harry nie jestem już dzieckiem. - starałam się utrzymać spokój.
-Nie masz pojęcia co mogło się stać. Zachowałaś się jak nieodpowiedzialna gówniara.
-Oh. - wstałam i podeszłam do niego. - I kto to mówi. Zapatrzony w siebie chłopak, który sądzi, że jest dorosły, a tak na prawdę jest wiecznym dzieciakiem i nie wie czego chce, a przez to krzywdzi innych, ale to przecież on jest najważniejszy. - powiedziałam wszystko na jednym tchu.
Wyszłam bez słowa, nie miałam ochoty już go słuchać, rozumiałam, że się martwił, ale po co z tego taką awanturę robić skoro nic się nie stało?
Nie miałam pojęcia co ze sobą zrobić, nie chciałam wracać do domu, została mi jedna opcja, upić się. Nie powinna, tak wiem, ale to było silniejsze ode mnie i lepsze. Chciałam się wyłączyć.
Poszłam do baru, gdzie chodziłam z Maxem. Szybko poszło, nawet nie musiałam za dużo pić, od razu mnie chwyciło.
Czułam się świetnie, było mi ciepło i wygodnie, nie chciałam otwierać oczu bo zapewne to wszystko by zepsuło, nie wiedziałam gdzie jestem i jak tam doszłam. Słyszałam tylko krople spadające na podłoże prysznica, czyli ktoś brał prysznic. Zaczęłam się niepokoić o siebie i o to co mogłam zrobić w nocy.
Podniosłam powieki, okazało się, że jestem w pokoju Harrego, ale najgorsze było to, że leżałam w jego łóżku tylko w bieliźnie... Byłam w szoku, nie wiedziałam co robić, podniosłam się i zobaczyłam, że moje ubrania są porozrzucane po ziemi i męskie ubrania też, między innymi koszula Harrego, którą miał poprzedniego dnia.
Głowa mi pękała, im więcej myślałam tym czułam się gorzej. Korzystając z okazji, że prawdopodobnie Harry brał prysznic, wstałam i zaczęłam zbierać swoje ciuchy i szybko je ubierać, nie mogłam go przecież spotkać. A jeśli my..? Nie mogłabym mu spojrzeć w oczy, a najgorsze jest to, że nic nie pamiętałam.
Buty wsunęłam już na korytarzu. Był ranek więc nikogo się nie spodziewałam na dole, jednak się myliłam, słychać było jak ktoś się tłucze po kuchni, starałam się najciszej jak umiałam przejść korytarzem i bezpiecznie wyjść z domu...
-Scarlett?
Zastygłam. Od kiedy Louis był takim rannym ptaszkiem?
-O. Louis? Nie wiedziałam, że jesteś. - drętwo się zaśmiałam.
-No ja też się ciebie tu nie spodziewałem. Ty tu byłaś..? Znaczy... Ummm.
-No wykrztuś to z siebie. - spojrzałam na niego pytająco.
-To ty byłaś z Harrym całą noc? - głośno przełknął ślinę.
-A coś się wydarzyło? - popatrzyłam przerażona.
-Tylko mi nie mów, że nic nie pamiętasz. - zaczął się śmiać.
-Louis! - uderzyłam go w ramie.
-No co? - wciąż nie przestawał się śmiać. - Czemu tak dramatyzujesz?
-Może dlatego, że straciłam dziewictwo z Harry Stylesem, który nawet nie jest moim chłopakiem?! - wrzasnęłam.
-Ale to może się już zmienić, no wiesz, jak będziecie mieli małego Harrego juniora.
-Ughr... Louis nienawidzę cię. To nie jest sprawa, z której można żartować. - westchnęłam. - Która jest godzina?
-Przed ósmą. A co?
-Cholera... Mam szczęście, że tata miał nocną zmianę, ale zaraz ją kończy i muszę wracać.
-Yhym... Przyznaj się, że po prostu się wstydzisz spotkać z Harrym. - zaśmiał się.
-Louis... Ja...
W tym momencie poczułam się tak okropnie... Taka pusta i wykorzystana... Łzy napłynęły mi do oczu.
-Ciiii. - przytulił mnie. - To nic takiego. Przepraszam za to jak się zachowałem. Pogadam z Harrym, a ty się nie martw. Będzie dobrze. Obiecuję ci. A teraz leć, bo twój tata udusi nas wszystkich. - pocałował mnie w policzek.
-Do zobaczenia LouLou. - pomachałam mu i wybiegłam.
Chociaż tyle, że miałam blisko do domu. Przed drzwiami trochę poprawiłam ubranie, związałam na nowo włosy i doprowadziłam twarz do normy.
W pokoju siedziała Mari.
-Dziewczyno! Czyś ty oszalała? - wstała. - Wiesz jak się martwiłam? Nawet nie masz pojęcia co ja przeżywałam tej nocy. Razem z Williamem odchodziliśmy od zmysłów. - westchnęła. - Już miałam dzwonić do ojca. Jak dobrze cie widzieć całą i zdrową. - przytuliła mnie. - A teraz dość tych czułości i żądam wyjaśnień.
-Bo ja... Chyba... Przespałam się z Harrym...
Trochę minęło, zanim zrozumiała, że nie robię sobie z niej żartów, potem przyszła faza wściekania się na mnie, a na koniec zaczęła się z tego wszystkiego śmiać.
Poszłam do Williama, potrzebowałam go, dawno z nim nie rozmawiałam, a potrafił mnie wysłuchać od początku do końca.
Na szczęście okazało się, że ktoś urządzał wesele w restauracji i tata razem z Melody musieli zostać tam cały dzień i w sumie pół nocy.
We trójkę postanowiliśmy pojechać do miasta, ta opcja mnie jakoś nie zachwycała, ale wszystko lepsze od siedzenia w domu i rozmyślania nad ostatnią nocą. Oni bawili się w najlepsze, a ja ciągle marudziłam. Z nudów wyciągnęłam swój telefon. Masa nieodebranych połączeń od Mari i Willa, a nawet od Harrego sprzed paru godzin. Przez chwilę zastanawiałam się czy aby nie oddzwonić, ale nie miałam ochoty z nim rozmawiać po wczorajszej kłótni, a może tak na prawdę bałam się spotkania z prawdą?
Po powrocie oni zostali oglądać jakiś film, a ja poszłam się położyć, nie chciałam zobaczyć się z tatą, głupie rozwiązanie, bo i tak kiedyś musiałabym z nim wszystko wyjaśnić. To było oczywiste, że Melody mu już wszystko streściła, mogłam tylko odwlekać.
Rano kiedy schodziłam na śniadanie strasznie bolał mnie brzuch, czułam zapach ulubionej kawy i słyszałam jak przekłada strony porannej prasy. Szłam na odstrzał.
Kiedy tylko weszłam do kuchni, tata spojrzał na resztę domowików, a oni jakby czytali mu w myślach wyszli, przynajmniej Mari uśmiechnęła się do mnie pocieszająco, jakby mieli mnie za minutę ukamienować, albo spalić na stosie.
-Nie tak cię wychowywałem. - odłożył filiżankę. - Masz dopiero siedemnaście lat. A jeśli zajdziesz w ciąże?
Rozszerzyłam oczy. Nie mogłam w to uwierzyć, skąd on mógł wiedzieć? Nie wiedziałam jak mam się tłumaczyć.
-Nie potrafię ci powiedzieć, jak się na tobie rozczarowałem. Chyba będziesz musiała wrócić do Włoch.
-Tato, nie, błagam. - jęknęłam.
-To powiedz mi, że to jest kłamstwem! Że ty i... Yghr... Nawet nie mogę tego wydusić. Jestem bezczelna i bezmyślna. No zaprzecz. - zrobił pauzę, a ja nic nie powiedziałam. - Tak myślałem. Melody dobrze usłyszała, a miałem nadzieję, że się myli.
-Słucham? Melody? Podsłuchiwała nas? Co za...
-Scarlett! W tej chwili chodzi o ciebie.
-Do cholery do moje życie! Chcę w końcu o nim decydować! Mało narobiliście mi w nim syfu? Brałam masę tabletek, chodziłam na te pieprzone terapię, tańczyłam i Bóg wie jeszcze co. I to wszystko dla was. Nie rozumiesz? Zjebaliście mi całe dzieciństwo. I teraz będziesz jeszcze.?!
-Nie poznaję cię... Nie mogę uwierzyć, jak się odzywasz, co robisz... Zachowujesz się jak...
-No jak? Słucham...
Wiedziałam co chciał powiedzieć, już wtedy miałam ochotę usiąść i zacząć płakać.
-Jak puszczalska dziwka. - wstał i wychodząc z domu trzasnął drzwiami.
Nie wierzyłam, że to powiedział, dalej miałam nadzieję, że śnię. Stałam jak słup przez jakieś dziesięć minut, aż zeszła Mari.
-Słyszałam... On nie miał tego na myśli... - chciała mnie przytulić.
-Gdyby nie miał to by tego nie powiedział. - odsunęłam się.
Próbowałam się zachowywać jakby nigdy nic, wzięłam poranny prysznic, ubrałam się i poszłam do Gordona. Chwilę z nim gadałam, czemu mnie dawno nie było i poszłam do ogrodu.
Siedziałam i czekałam na obiad i zadzwoniła Melody.
-Czego znowu? - warknęłam do telefonu po naciśnięciu zielonej słuchawki.
-Musisz przyjść do domu. - powiedziała cała zapłakana.
-Ale co się stało? - aż zesztywniałam.
-Proszę cię. Szybko.
Potem usłyszałam już tylko przerywający się sygnał.
-Muszę iść. Przyjdę kiedy indziej. - rzuciłam wybiegając z restauracji.
Biegłam ile miałam sił w nogach, nawet nie potrafiłam myśleć, chciałam jak najszybciej znaleźć się w domu.
W korytarzu stała roztrzęsiona Melody.
-Twój tata... Dostał wezwanie o strzelaninie... - wybuchła gorzkim płaczem.
-Co? Coś mu jest? Mów! Proszę! - potrząsnęłam nią.
-Postrzelono go.
Nie mogłam wziąć oddechu, kiedy dowiadujesz się o czymś takim po prostu nie dowierzasz.
-To czemu nas tam jeszcze nie ma?! - krzyknęłam.
Wzięłam kluczyli z półki i pociągnęłam ją do garażu. Dałam jej do ręki klucze. Wsiadłyśmy i nic. Siedziała jak kłoda.
-Na co czekasz?! Mój ojciec może umrzeć, a ty nic nie robisz! - łza spłynęła po moim policzku.
Ręce jej się trzęsły, nie mogła trafić do stacyjki, ale jej pomogłam. Po pół godzinie dojechałyśmy.
Traciłam rozum, plotłam coś zupełnie bez sensu, ale w końcu pan na recepcji mnie zrozumiał. Szybko poszłyśmy tam gdzie nas skierował.
HEEEY
tak wiem, znowu późno, ale do końca tygodnia musze poprawiać. a co do rozdziału to ciągła drama. mam nadzieje, że wam się choć troszeczkę podoba. DZIĘKUJĘ ZA KOMENTARZE ♥ do następnego
ps. mogą być błędy. PRZEPRASZAM
xoxo
rozdział pełen emocji hahahhaa
OdpowiedzUsuńdział się w nim chyba.. wszystko
trochę dziwny.. ale dobry
czekam na nn :) x
Ale emocje :P
OdpowiedzUsuńCudny rozdział :D
Nie podoba mi się :C
OdpowiedzUsuńTo opowiadanie staje sie męczące :/
OdpowiedzUsuń