poniedziałek, 24 czerwca 2013

ROZDZIAŁ 24

-Mari powiedz Melody, że będę późno.
-Gdzie się wybierasz? - chwycił mnie za rękę William.
-Nie wiem. - wzruszyłam ramionami i założyłam kurtkę. - Jakbyś dowiedział się coś nowego o tacie to zadzwoń. - wyszłam.
W sumie nie czułam już nic. Wyzbyłam się wszystkiego, może przekroczyłam limit. Nie wiem. Byłam zwykła.
Przy bramie stała jakaś dziewczyna, jak się zbliżyłam rozpoznałam ja.
-Perrie? Nie wiedziałam, że wróciliście.
-O Scarlett. - przytuliła mnie. - To też było tak nagle. Słyszałam o twoim tacie, Louis mi powiedział, tak mi przykro. Coś wiadomo więcej?
-Nie. Znaczy ciągle jest w ciężkim stanie, ale jest chyba lepiej. W domu można oszaleć, więc wole błąkać się gdzieś po Londynie.
-Chodź przejdziemy się. - chwyciła mnie za rękę.
Doszłyśmy po parku i usiadłyśmy na ławeczce pod dużym drzewem.
-I jak było? - spytałam.
-Cudownie, Zayn jest wspaniały, układa nam się coraz lepiej. Mnóstwo zwiedzaliśmy, ale oczywiście najwięcej odpoczywaliśmy. Jeszcze Louis wcześniej wyjechał, wiesz co z jego ciocią?
-Co? Aaaa... Ciocią... Już wszystko okej. 
W duchu podziękowałam Louisowi, że im nie powiedział co tak na prawdę się stało.
-Muszę ci to powiedzieć. Posłuchaj mnie uważnie, jako, że jestem obiektywną osobą w tej sprawie. Ty i Harry jesteście dla mnie tak samo ważni.
Na dźwięk wypowiedzianego jego imienia, aż przeszły mnie ciarki. Nie chciałam o nim rozmawiać, nie chciałam gadać o niczym. Chciałam nic nie czuć i być zwykła.
-Perrie... - westchnęłam.
-Posłuchaj mnie chociaż przez chwilkę, wiem, ze to nie jest dla ciebie w tej chwili najlepszy temat, ale to ważne. Harry nie jest dla ciebie odpowiedni, widzę, że go kochasz, ale on nie jest dla ciebie. Może cię skrzywdzić, a jeśli zrobił to już to zrobi następny raz. Harry jest... Dość trudnym człowiekiem, mało kto może się do niego dostać, tobie się udało, ale... On tak żyje, dziewczyny zmienia szybciej niż liczy.
-Ale Perrie... On jest z Vanessą, więc nawet jakbym chciała to i tak dla niego będę zawsze tylko przyjaciółką.
-Daj sobie z nim spokój. Poszukaj kogoś bardziej... Normalnego. Kogoś kto da ci szczęście, jakiego Harry nie potrafi dać. Zrobisz jak chcesz, ja tylko chcę ci pomóc.
-Myślę tylko o nim, nie dam rady. Jeszcze my ostatnio...
-Żartujesz? Zabije go gnoja. Mówiłam mu. Nigdy nie słucha. A z tą Vanessą będzie może tydzień. A ty rób co serce ci podpowie. Możesz potraktować to jako takie pierdoły. Moje przyjaciółki mówiły mi to samo jak zaczęłam się umawiać z Zaynem. Ale zrobiłam to moje serce chciało. Może warto dać mu szansę, ale nie wydaję mi się żeby on się zmienił.
-Dziękuję Perrie. - przytuliłam ją.
-Tylko mi tu nie płacz. Idziemy na imprezę. - uśmiechnęła się.
-Ja nie mogę... Powinnam... A z resztą. - wzruszyłam ramionami. - Czemu nie, muszę w końcu odreagować.
Prowadząc mnie do klubu, tłumaczyła, że jej przyjaciółka z zespołu organizuje wieczór karaoke.
Poznałam masę ludzi, wszyscy byli mega szczęśliwy, jakby nie interesował ich cały świat, a nawet to, że rano będą musieli wstać i iść do pracy, liczyła się tylko chwila. Postanowiłam, że się tak nauczę, że to będzie mój sposób na szczęśliwe życie.
Nawet dostąpił mnie ten zaszczyt i zaśpiewałam z całym Little Mix. Coś magicznego.
Potem polało się trochę alkoholu, DJ puścił głośno muzykę i dopiero wtedy tak na prawdę się zaczęło. Każdy bawił się z każdym, no bo co z tego, że się nie znają? Na początku mnie to trochę krępowało, ale po dwóch drinkach nawet nie chciałam zejść z parkietu.
Nawet całe One Direction zawitało. Impreza była zamknięta więc nie musieli obawiać się najazdu dzikich fanów.
Ich obecność jakoś mnie nie wstrząsnęła, w przeciwności to większości ludzi, którzy obtoczyli ich jakby rozdawali za darmo jedzenie w dzielnicy gdzie mieszkają bezdomni. Jednak po chwili całe zainteresowanie naszymi gwiazdkami zmalało i wszyscy wrócili na parkiet.
Poczułam kogoś dłonie na biodrach. Poczułam tą wanilię... Jego loki łaskotały mnie po szyi.
-Nie powinieneś teraz być ze swoją dziewczyną? No wiesz, ze mną już w łóżku byłeś to możesz szukać w sumie sobie innej głupiej i naiwnej.
-Scarlett, daj spokój. - mruknął mi do ucha.
-To ty daj mi spokój i odejdź bo nie chce robić scen. 
-Kiedyś przestaniesz się złościć?
-Dobra, więc sama pójdę. - wyszłam przed lokal.
Oprócz mnie była jeszcze para, która publicznie okazywała sobie wielką miłość i kilka osób, które paliło.
-E blondi. Właśnie szedłem do ciebie, a ty zniknęłaś. - znikąd pojawił się Louis.
-Wyszłam zaczerpnąć świeżego powietrza. - wymusiłam uśmiech.
-Przecież widziałem. Gadałem z nim, chyba w końcu mózg mu wrócił i postanowił, że jutro spotka się z Van i zakończy to raz na zawsze. Nie chciał robić jak ona i napisać w smsie.
-Ale póki co dalej z nią jest. - zmarszczyłam brwi.
-I tak ciebie kocha najbardziej. - zaśmiał się.
-O błagam. - prychnęłam. - Chodźmy się napić. - pociągnęłam go do środka i usiedliśmy przy barze.
Już wszyscy mi mącili. Raz powinnam się starać, raz nie. Raz powiedzieć mu co czuje, a raz dać sobie spokój. Za szybko wszystko przetwarzałam i rozbolała mnie głowa, albo raczej od alkoholu.
Louis znowu pokłócił się z Eleanor. Obydwoje chcieliśmy zapomnieć. Staraliśmy się udawać szczęśliwych. 
Wlewaliśmy w siebie wszystko co podawał nam barman.
-Scarlett, chyba czas na przerwę.
Poszliśmy na chwilę potańczyć, Harry ciągle się gapił, nie chciał przegapić nawet najmniejszego ruchu. Ja jego w sumie też nie, ale starałam się. Nie mogłam mu pokazać, że dalej mi zależy. Nie chciałam wyjść na taką... Jaką w sumie byłam. Że choćby co zrobił, zawsze na niego czekałam potrafiąc wszystko wybaczyć. Ta relacja była chora, a my niedojrzali do życia.
Kiedy ludzie zaczęli się ulatniać mi też zabraliśmy swoje rzeczy i wyszliśmy. Cały zespół i ja. Perrie została, powiedziała, że przyjdzie mnie odwiedzić po południu.
Jako, że było już koło trzeciej w nocy, a ja byłam zalana w trupa, Lou powiedział, że nie pozwoli mi wrócić do domu i przenocuję u nich. Dalej byłam zwykła, choć już miałam to lekkie odczucie, jakie będzie mi towarzyszyło rano, gdy się obudzę. Wstyd.
A żeby było ciekawiej, kiedy tylko weszłam do pokoju Louisa musiałam biec do łazienki. Ja wymiotowałam, a Louis siedział na wannie i trzymał mi włosy. A żeby nam się nie nudziło, opowiadał mi swoje historie z dzieciństwa.
W końcu wyleciało ze mnie wszystko i mogliśmy zmienić pomieszczenie. Nagle przyszły te wszystkie uczucia, które tłumiłam przez cały dzień. Stałam tyłem do drzwi i zaczęłam ryczeć.
-Scarlett, błagam. Nie płacz, to nic nie da. Będzie dobrze. - Louis podszedł i mnie przytulił.
-Louis nie widziałeś... - Harry wszedł do pokoju. - Nie chciałem wam przeszkadzać. Przepraszam. - wyszedł trzaskając drzwiami.
Jeszcze tego mi brakowało...



cześć.
wiem, beznadzieja, brakuje mi pomysłów, zastanawiam się, czy w ogóle jest sens dalszego ciągnięcia, skoro coraz więcej osób pisze, że jest nudne. do następnego
xoxo
 

wtorek, 18 czerwca 2013

ROZDZIAŁ 23

Z sali ojca wyszedł lekarz.
-Panie doktorze, co z nim? - podbiegłam do niego. - Jestem jego córką.
-Zaraz bierzemy go na blok operacyjny. Na razie nic nie wiadomo.
-Jak to? - kolejne łzy spływały po moich policzkach. - Przeżyje?
-Raczej tak, ale nie ma pewności. Po operacji z panią porozmawiamy, ale teraz na prawdę się spieszę.
Po chwili wywieźli go z sali, zobaczyłam go tylko ukradkiem.
Siedziałam bezczynnie, rozmyślając o tym jaka byłam głupia kłócąc się z nim.
-To już trzy godziny. - wstałam z krzesła.
-Scarlett trzeba czekać. Uspokój się.
-Jak mam się uspokoić? Możliwe, że już nawet z nim nie porozmawiam, nie zdążyłam nawet go przeprosić. - kopnęłam w kosz.
-Scarlett!
Obejrzałam się i zobaczyłam idącego w moją stronę Harrego.
-Co ty tu robisz?
-William zadzwonił. - przytulił mnie. - Ciiii. Wyjdzie z tego.
Poddałam się, płakałam mu w ramię, pierwszy raz pokazałam tak bardzo swoją słabość, ale nie przejmowałam się tym.
Tkwiliśmy tak póki nie przywieźli taty, wtedy nie zobaczyłam go w ogóle.
-I co teraz? - zapytałam pielęgniarki.
-Najważniejsze są te godziny, jeśli przeżyje noc, to będzie dobrze.
-Czy jest możliwość, że on..? - aż sama nie mogłam uwierzyć w to co mówię.
-Proszę się nie martwić na zapas. - uśmiechnęła się i poszła.
-Czemu tu wszyscy traktują śmierć jak coś normalnego?!
W momencie Harry stanął obok mnie.
-Mam twoje tabletki. - z kieszeni wyciągnął dwie fiolki. - Tylko tyle, ale...
-Nie chce ich. - cisnęłam nimi o ścianę. - Chcę po prostu porozmawiać z tatą. - szepnęłam dławiąc się własnymi łzami.
-Powinnaś iść do domu, odpocząć.
-Nigdzie się stąd nie ruszę bez niego.
-Jesteś zmęczona.
-Nie. Zostaję.
-Ale Scarlett... - chwycił mnie za ramiona.
-Nie! - uderzyłam go w policzek. Stałam przerażona i patrzyłam jak złapał się za czerwieniący polik. - Ja... ja przepraszam. - mówiłam cicho, prawie niesłyszalnie. - Nie chciałam.
-Nic się nie stało. - mruknął.
Usiadłam, on koło mnie. Wtuliłam się w niego, a on mnie objął. Chcąc mnie uspokoić kołysał się delikatnie. Wyciszyłam się i uspokoiłam oddech.
Harry poszedł po kawę dla Melody i wodę dla mnie do popicia leków.
Już prawie usypiałam, kiedy zleciało się mnóstwo lekarzy, Melody nie przestawała krzyczeć, ale nic nie słyszałam, jakby ktoś mocno uderzył mnie w głowę i ogłuszył.
Wstałam zdezorientowana, serce przestało bić, nie było pulsu.
Oparłam się o ścianę i zjechałam na podłogę. Wtedy wpadłam w prawdziwą rozpacz.
-Udało się przywrócić akcje serca. - burknął ostatni lekarz wychodzący z sali.
Harry szedł z Mari i Willem. Siostra kucnęła przy mnie.
-Scarlett... - wybuchnęła płaczem, a ja ją przytuliłam.
-Przejdziemy przez to... Razem.
-Weź ją do domu. - William dał Harremu do ręki klucze.
Opierałam się, ale wszyscy kazali mi wracać. Nie było sensu dyskutować z nimi.
Nie rozmawialiśmy, nie miałam siły. Dopiero odezwał się jak już byliśmy w domu i zaprowadził mnie do mojego pokoju.
-Dasz rade?
-Jeszcze umiem brać samodzielnie prysznic.
-Poczekam w kuchni i zrobię coś do jedzenia.
Po pół godzinie zeszłam na dół, zapach roznosił się po całym domu, ale jedynie na co miałam ochotę to na święty spokój.
-Zje...
-Nie jestem głodna. - przerwałam mu i usiadłam przy blacie.
-Powinnaś coś zjeść.
-Powinnam też być przy tacie.
-Scarlett jesteś chora, powinnaś odpoczywać i przede wszystkim zjeść. Wpierw zadbaj o siebie. - postawił przede mną talerz z ziemniakami i z czymś dziwnym obok.
Zapadła cisza. Chyba nadszedł czas na porozmawianie, o tym co zrobiliśmy... I ustalić na czym stoimy.
-Harry, bo ja... Um... Chciałam spytać... Czy my wczoraj... No wiesz. - spojrzałam na niego.
-Tak jakoś wyszło. - podrapał się po karku. - Jeśli nie chciałaś to ja... Przepraszam, wiem, że to nic nie naprawi...
-Spokojnie. Nie spinaj się, aż tak. Stało się.
Odzyskałam nadzieję, że może się nam uda...
-Muszę lecieć, Louis zaraz przyjdzie, żebyś nie siedziała sama. Jutro pojedziemy do szpitala, obiecuję. - pocałował mnie w policzek. - Trzymaj się. I nie rób głupstw. 
I po paru sekundach już go nie było... A miałam się zapytać...
Z resztą miałam ważniejsze sprawy na głowie, na przykład tatę, który mógł umrzeć w każdej chwili. Nie przeżyłabym gdybym straciła kogoś jeszcze.
-DZIEŃ DOBRY! - Louis wpadł do domu. - A tu jesteś. - przybiegł do kuchni. - Wszystko będzie dobrze. - przytulił mnie. - Jak się czuje tata?
-Nie wiem, wyrzucili mnie. Nikt nie dzwoni, nic już nie wiem.
-Scarlett wiem, że powiesz, że nie wiem jak to jest i gadam tak bo sam tak nie miałem, ale nie trać wiary. Nic innego nie możesz w tej chwili zrobić. Twój tata na pewno by chciał, żebyś zawsze mimo wszystko była szczęśliwa i czerpała z życia ile się da.
-Jak z Eleanor? - musiałam zmienić temat, nie mogłam cały czas o tym gadać.
-Jesteśmy chyba na etapie "Jesteśmy razem, ale nie chcemy sobie przeszkadzać". Sam już nie wiem. Może to przejściowe.
-Wszystko się ułoży. Prędzej czy później będziemy szczęśliwy. Zobaczysz. - uśmiechnęłam się.
-Za to nasz Harry już jest.
Czyżby? Rozmawiał o tym z Louisem? Czyli może kiedyś będziemy razem? Mam szansę?
-Co masz na myśli. - zmarszczyłam brwi.
-No powrót do Vanessy nie jest mądrym posunięciem, ale jeśli jest szczęśliwy...
Czyli jednak nie... Wszystko przepadło, a on chciał mnie tylko wykorzystać.
-Czyli byłam dziewczyną na jeden raz. - prychnęłam pod nosem.
-Co? Coś mówiłaś? - ugryzł jabłko, które wziął ze stołu.
-Nie, nic. - wymusiłam uśmiech.
A może to był wymysł mojej wyobraźni? No wiecie, na kacu bywa różnie, a Louis nic nie mówił, o tym jak Harry się zachował, a bardzo lubił go ochrzaniać. 

Lou został na noc, nie spaliśmy, ciągle rozmawialiśmy, wyżaliłam się za wszystkie czasy, on też. Było nam lżej, albo tak się wydawało. Louis to najlepsza osoba, która mogła pojawić się w moim życiu. Miałam go i nie chciałam wgłębiać się dalej i szukać innych przyjaźni, on był jedyny i odpowiedni.
Koło południa kiedy Mari, William i Melody wrócili, Louis poszedł do siebie, a po mnie przyszedł Harry.
Nie odzywałam się w ogóle, chyba zauważył, że coś jest nie tak w samochodzie.
-Co się stało?
-Nic. - mruknęłam.
-Nie ruszę dopóki mi nie powiesz. - położył rękę na mojej.
-To nie musisz. - otworzyłam drzwi. - A na następny raz jak wrócisz do swojej byłej to nie sypiaj z przyjaciółkami. - wysiadłam.



Cześć.
z góry przepraszam z błędy, ale nawet nie miałam czasu sprawdzić. chciałam się odnieść do dwóch ostatnich komentarzy pod poprzednim rozdziałem... staram się jak mogę, daje z siebie wszystko, a jeśli komuś to nie pasuje, albo mu się nie podoba to ja nie zmuszam do czytania, jeśli są osoby, które czytają to na prawde jest mi miło i piszę z tym uczuciem, że mam dla kogo, ale nie chce komuś marnować czasu, skoro jest to dla niego takie uciążliwe. do następnego
xoxo
 

wtorek, 11 czerwca 2013

ROZDZIAŁ 22

-Czy ty w ogóle myślisz?!
-Harry nie jestem już dzieckiem. - starałam się utrzymać spokój.
-Nie masz pojęcia co mogło się stać. Zachowałaś się jak nieodpowiedzialna gówniara.
-Oh. - wstałam i podeszłam do niego. - I kto to mówi. Zapatrzony w siebie chłopak, który sądzi, że jest dorosły, a tak na prawdę jest wiecznym dzieciakiem i nie wie czego chce, a przez to krzywdzi innych, ale to przecież on jest najważniejszy. - powiedziałam wszystko na jednym tchu.
Wyszłam bez słowa, nie miałam ochoty już go słuchać, rozumiałam, że się martwił, ale po co z tego taką awanturę robić skoro nic się nie stało?
Nie miałam pojęcia co ze sobą zrobić, nie chciałam wracać do domu, została mi jedna opcja, upić się. Nie powinna, tak wiem, ale to było silniejsze ode mnie i lepsze. Chciałam się wyłączyć.
Poszłam do baru, gdzie chodziłam z Maxem. Szybko poszło, nawet nie musiałam za dużo pić, od razu mnie chwyciło.

Czułam się świetnie, było mi ciepło i wygodnie, nie chciałam otwierać oczu bo zapewne to wszystko by zepsuło, nie wiedziałam gdzie jestem i jak tam doszłam. Słyszałam tylko krople spadające na podłoże prysznica, czyli ktoś brał prysznic. Zaczęłam się niepokoić o siebie i o to co mogłam zrobić w nocy.
Podniosłam powieki, okazało się, że jestem w pokoju Harrego, ale najgorsze było to, że leżałam w jego łóżku tylko w bieliźnie... Byłam w szoku, nie wiedziałam co robić, podniosłam się i zobaczyłam, że moje ubrania są porozrzucane po ziemi i męskie ubrania też, między innymi koszula Harrego, którą miał poprzedniego dnia.
Głowa mi pękała, im więcej myślałam tym czułam się gorzej. Korzystając z okazji, że prawdopodobnie Harry brał prysznic, wstałam i zaczęłam zbierać swoje ciuchy i szybko je ubierać, nie mogłam go przecież spotkać. A jeśli my..? Nie mogłabym mu spojrzeć w oczy, a najgorsze jest to, że nic nie pamiętałam.
Buty wsunęłam już na korytarzu. Był ranek więc nikogo się nie spodziewałam na dole, jednak się myliłam, słychać było jak ktoś się tłucze po kuchni, starałam się najciszej jak umiałam przejść korytarzem i bezpiecznie wyjść z domu...
-Scarlett? 
Zastygłam. Od kiedy Louis był takim rannym ptaszkiem?
-O. Louis? Nie wiedziałam, że jesteś. - drętwo się zaśmiałam.
-No ja też się ciebie tu nie spodziewałem. Ty tu byłaś..? Znaczy... Ummm. 
-No wykrztuś to z siebie. - spojrzałam na niego pytająco.
-To ty byłaś z Harrym całą noc? - głośno przełknął ślinę.
-A coś się wydarzyło? - popatrzyłam przerażona.
-Tylko mi nie mów, że nic nie pamiętasz. - zaczął się śmiać.
-Louis! - uderzyłam go w ramie.
-No co? - wciąż nie przestawał się śmiać. - Czemu tak dramatyzujesz?
-Może dlatego, że straciłam dziewictwo z Harry Stylesem, który nawet nie jest moim chłopakiem?! - wrzasnęłam.
-Ale to może się już zmienić, no wiesz, jak będziecie mieli małego Harrego juniora.
-Ughr... Louis nienawidzę cię. To nie jest sprawa, z której można żartować. - westchnęłam. - Która jest godzina?
-Przed ósmą. A co?
-Cholera... Mam szczęście, że tata miał nocną zmianę, ale zaraz ją kończy i muszę wracać.
-Yhym... Przyznaj się, że po prostu się wstydzisz spotkać z Harrym. - zaśmiał się.
-Louis... Ja...
W tym momencie poczułam się tak okropnie... Taka pusta i wykorzystana... Łzy napłynęły mi do oczu.
-Ciiii. - przytulił mnie. - To nic takiego. Przepraszam za to jak się zachowałem. Pogadam z Harrym, a ty się nie martw. Będzie dobrze. Obiecuję ci. A teraz leć, bo twój tata udusi nas wszystkich. - pocałował mnie w policzek.
-Do zobaczenia LouLou. - pomachałam mu i wybiegłam.
Chociaż tyle, że miałam blisko do domu. Przed drzwiami trochę poprawiłam ubranie, związałam na nowo włosy i doprowadziłam twarz do normy.

W pokoju siedziała Mari.
-Dziewczyno! Czyś ty oszalała? - wstała. - Wiesz jak się martwiłam? Nawet nie masz pojęcia co ja przeżywałam tej nocy. Razem z Williamem odchodziliśmy od zmysłów. - westchnęła. - Już miałam dzwonić do ojca. Jak dobrze cie widzieć całą i zdrową. - przytuliła mnie. - A teraz dość tych czułości i żądam wyjaśnień.
-Bo ja... Chyba... Przespałam się z Harrym...
Trochę minęło, zanim zrozumiała, że nie robię sobie z niej żartów, potem przyszła faza wściekania się na mnie, a na koniec zaczęła się z tego wszystkiego śmiać.
Poszłam do Williama, potrzebowałam go, dawno z nim nie rozmawiałam, a potrafił mnie wysłuchać od początku do końca.
Na szczęście okazało się, że ktoś urządzał wesele w restauracji i tata razem z Melody musieli zostać tam cały dzień i w sumie pół nocy.
We trójkę postanowiliśmy pojechać do miasta, ta opcja mnie jakoś nie zachwycała, ale wszystko lepsze od siedzenia w domu i rozmyślania nad ostatnią nocą. Oni bawili się w najlepsze, a ja ciągle marudziłam. Z nudów wyciągnęłam swój telefon. Masa nieodebranych połączeń od Mari i Willa, a nawet od Harrego sprzed paru godzin. Przez chwilę zastanawiałam się czy aby nie oddzwonić, ale nie miałam ochoty z nim rozmawiać po wczorajszej kłótni, a może tak na prawdę bałam się spotkania z prawdą?

Po powrocie oni zostali oglądać jakiś film, a ja poszłam się położyć, nie chciałam zobaczyć się z tatą, głupie rozwiązanie, bo i tak kiedyś musiałabym z nim wszystko wyjaśnić. To było oczywiste, że Melody mu już wszystko streściła, mogłam tylko odwlekać.

Rano kiedy schodziłam na śniadanie strasznie bolał mnie brzuch, czułam zapach ulubionej kawy i słyszałam jak przekłada strony porannej prasy. Szłam na odstrzał.
Kiedy tylko weszłam do kuchni, tata spojrzał na resztę domowików, a oni jakby czytali mu w myślach wyszli, przynajmniej Mari uśmiechnęła się do mnie pocieszająco, jakby mieli mnie za minutę ukamienować, albo spalić na stosie.
-Nie tak cię wychowywałem. - odłożył filiżankę. - Masz dopiero siedemnaście lat. A jeśli zajdziesz w ciąże?
Rozszerzyłam oczy. Nie mogłam w to uwierzyć, skąd on mógł wiedzieć? Nie wiedziałam jak mam się tłumaczyć.
-Nie potrafię ci powiedzieć, jak się na tobie rozczarowałem. Chyba będziesz musiała wrócić do Włoch.
-Tato, nie, błagam. - jęknęłam.
-To powiedz mi, że to jest kłamstwem! Że ty i... Yghr... Nawet nie mogę tego wydusić. Jestem bezczelna i bezmyślna. No zaprzecz. - zrobił pauzę, a ja nic nie powiedziałam. - Tak myślałem. Melody dobrze usłyszała, a miałem nadzieję, że się myli.
-Słucham? Melody? Podsłuchiwała nas? Co za...
-Scarlett! W tej chwili chodzi o ciebie.
-Do cholery do moje życie! Chcę w końcu o nim decydować! Mało narobiliście mi w nim syfu? Brałam masę tabletek, chodziłam na te pieprzone terapię, tańczyłam i Bóg wie jeszcze co. I to wszystko dla was. Nie rozumiesz? Zjebaliście mi całe dzieciństwo. I teraz będziesz jeszcze.?!
-Nie poznaję cię... Nie mogę uwierzyć, jak się odzywasz, co robisz... Zachowujesz się jak...
-No jak? Słucham...
Wiedziałam co chciał powiedzieć, już wtedy miałam ochotę usiąść i zacząć płakać.
-Jak puszczalska dziwka. - wstał i wychodząc z domu trzasnął drzwiami.
Nie wierzyłam, że to powiedział, dalej miałam nadzieję, że śnię. Stałam jak słup przez jakieś dziesięć minut, aż zeszła Mari.
-Słyszałam... On nie miał tego na myśli... - chciała mnie przytulić.
-Gdyby nie miał to by tego nie powiedział. - odsunęłam się.

Próbowałam się zachowywać jakby nigdy nic, wzięłam poranny prysznic, ubrałam się i poszłam do Gordona. Chwilę z nim gadałam, czemu mnie dawno nie było i poszłam do ogrodu.
Siedziałam i czekałam na obiad i zadzwoniła Melody.
-Czego znowu? - warknęłam do telefonu po naciśnięciu zielonej słuchawki.
-Musisz przyjść do domu. - powiedziała cała zapłakana.
-Ale co się stało? - aż zesztywniałam.
-Proszę cię. Szybko.
Potem usłyszałam już tylko przerywający się sygnał.
-Muszę iść. Przyjdę kiedy indziej. - rzuciłam wybiegając z restauracji.
Biegłam ile miałam sił w nogach, nawet nie potrafiłam myśleć, chciałam jak najszybciej znaleźć się w domu.
W korytarzu stała roztrzęsiona Melody.
-Twój tata... Dostał wezwanie o strzelaninie... - wybuchła gorzkim płaczem.
-Co? Coś mu jest? Mów! Proszę! - potrząsnęłam nią.
-Postrzelono go.
Nie mogłam wziąć oddechu, kiedy dowiadujesz się o czymś takim po prostu nie dowierzasz.
-To czemu nas tam jeszcze nie ma?! - krzyknęłam.
Wzięłam kluczyli z półki i pociągnęłam ją do garażu. Dałam jej do ręki klucze. Wsiadłyśmy i nic. Siedziała jak kłoda.
-Na co czekasz?! Mój ojciec może umrzeć, a ty nic nie robisz! - łza spłynęła po moim policzku.
Ręce jej się trzęsły, nie mogła trafić do stacyjki, ale jej pomogłam. Po pół godzinie dojechałyśmy.
Traciłam rozum, plotłam coś zupełnie bez sensu, ale w końcu pan na recepcji mnie zrozumiał. Szybko poszłyśmy tam gdzie nas skierował.



HEEEY
tak wiem, znowu późno, ale do końca tygodnia musze poprawiać. a co do rozdziału to ciągła drama. mam nadzieje, że wam się choć troszeczkę podoba. DZIĘKUJĘ ZA KOMENTARZE ♥ do następnego
ps. mogą być błędy. PRZEPRASZAM 
xoxo
 

poniedziałek, 3 czerwca 2013

ROZDZIAŁ 21

-Tato musisz mi pomóc.
-Jest na komisariacie, bo coś zrobił. Za nic by go tam nie brali. - odłożył gazetę.
-Zrób to dla mnie. Tylko to. - jęknęłam.
-No dobrze. - westchnął i wstał z fotela.
-Serio?
-Pierwszy i ostatni raz.
-Dziękuję. - rzuciłam mu się na szyję.

Do północy siedziałam z Louisem pod domem, ale wciąż ich nie było, a zaczęło robić się chłodno, więc rozeszliśmy się do swoich domów.
Udało mi się usnąć dopiero o drugiej, lecz sen nie był mi pisany. Po jakiś dwóch godzinach obudził mnie telefon. Byłam tak zaspana, że nawet nie zobaczyłam co jest na wyświetlaczu.
-Halo. - powiedziałam zaspanym głosem.
-Przepraszam, że przerwałem ci sen.
-Harry? - w momencie się rozbudziłam. - Już jesteś w domu?
-Tak. Twój tata...
-Wiem. Jak się czujesz?
-Lepiej. Dziękuję. A co...
-Zrobię wszystko żeby ci pomóc. Nie martw się.
-Ale ja się nie martwię. - mruknął.
-Harry... Nawet przez telefon słyszę jak kłamiesz. - zaśmiałam się.
-Dobra. Martwię się i przeraża mnie to. Nie wiem co będzie jutro i co z moją karierą, bo nawet to może ją zaprzepaścić.
-Jestem przy tobie i będę. Razem damy rade.

Gadaliśmy do świtu, spałam do południa. Potem Mari zwlekła mnie z łóżka, zbierała się na randkę z Niallem i nie wiedziała co ubrać.
Zeszłam na śniadanie. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom, czekali na mnie.
-Coś się stało? - usiadłam przy stole. - Normalnie musiałabym sobie zrobić sama.
-Chcieliśmy cię przeprosić, że nie wiedziałaś.
W sumie mogłabym zrobić awanturę, ale po co? Nie miałam ani siły, ani ochoty. Nie mówiąc już o tym, że tata uratował tyłek Harremu.
-Nic się nie stało. Zapomnijmy o tym.
-I jeszcze jedno. - zaczęła Melody. - Skoro już niedługo będziemy rodziną chciałabym mieć na ciebie jakiś wpływ, zaczynając od tego, że wolałabym, żebyś nie spotykała się z tym chłopakiem z naprzeciwka. Jest niebezpieczny.
-Słucham? - prychnęłam. - Nie będziesz wybierać mi znajomych. Poza tym...
Nie mogłam powiedzieć czemu pobił Maxa... Miałam pustkę w głowie.
Najlepszym rozwiązaniem było odejście od stołu.
-Scarlett wracaj! - zawołał tata. - Coś ci mówiłem na ten temat.
-Szkoda, że ty mnie nie słuchasz, a ja mam ciebie zawsze.
Wyszłam przed dom, usiadłam na schodkach i wyciągnęłam telefon.
Jakoś musiałam oczyścić imię Harrego. Zrobił to tak jakby dla mnie, musiałam mu pomóc.
Wykręciłam numer do Maxa. Z każdym sygnałem mój żołądek ściskał się coraz bardziej. Na szczęście bądź nieszczęście nie odebrał i włączyła się poczta. Napisałam mu wiadomość, żeby zadzwonił jak będzie dał radę, bo musimy się spotkać.
-Ładna piżama.
Podniosłam wzrok i zobaczyłam nad sobą Harrego, który właśnie siadał obok mnie, a ja położyłam głowę na jego ramieniu.
-Dziękuję. - uśmiechnęłam się
-Jak się dziś czujesz?
Wiedziałam o co pytał, nie chciał chyba przypominać mi wszystkiego słowami.
-Dobrze. Ale czułabym się lepiej w normalnym ubraniu, także wybacz na minutkę.
Wstałam, poszłam do siebie i ubrałam coś luźnego. Mijając jadalnie napotkałam groźne spojrzenie Melody. A no, strasznie się przejełam.
Kiedy wyszłam, zobaczyłam, że Harry trzyma mój telefon i coś z nim robi.
-Nie spotkasz się z nim. - podniósł na mnie wzrok.
-Czemu grzebiesz w moim telefonie? - wzięłam go od niego i zobaczyłam, że Harry otworzył wiadomość od Maxa.
-Czy ty do reszty oszalałaś? On jest niebezpieczny i dobrze się już o tym przekonałaś. - przybliżył się do mnie.
-Po pierwsze nie powinieneś odbierać moich wiadomości, a po drugie to moje życie.
-Czy ty w ogóle rozumiesz..? Ughr... Ja...
-Przestań, po prostu przestań, nie chcę żebyś powiedział o parę słów za dużo.
-Obiecaj, że tam nie pójdziesz.
-Co? Harry, nie wiem o...
-Obiecaj! - przerwał mi.
Nastała między nami cisza, nie chciałam obiecać, wtedy musiałabym skłamać... A to nie jest dobra droga, już się parę razy na tym przejechałam.
-Musimy sobie ufać. A w tej kwestii, póki nie obiecasz to ci nie uwierzę. - ujął moją twarz w dłonie.
Nie wypuściłby mnie choćbyśmy mieli stać na tym ganku trzy lata.
-Obiecuję. - spuściłam wzrok i zrobiłam parę kroków do tyłu. - Muszę iść pomóc Mari.
-Scarlett...
-Przyjdę do ciebie pod wieczór. Do zobaczenia - weszłam do środka.
Nie byłam zła, nie miałam o co. To on powinien... Poza tym, od razu wiedziałam, że niestety będę musiała złamać obietnice.
Potem odpisałam Maxowi. W sumie obiecałam, że nie pojadę do niego. Umówiliśmy się w barze, do którego razem chodziliśmy.
Denerwowałam się cholerne, czas szybko płyną, a kiedy godzina spotkania wybiła, wysiadłam z taksówki i weszłam do baru.
Siedział przy jednym stoliku z tyłu sali. W momencie zrobiło mi się gorąco. Każdy krok, który mnie do niego przybliżał coraz bardziej uświadamiał mi, że serio zwariowałam, nie powinnam przychodzić, a posłuchać Harrego, ale było już za późno.
-Zajmę ci pięć minut. - usiadłam.
-Spokojnie. - uśmiechnął się. - Mamy czas.
-Posłuchaj. Chcę żebyś wycofał wyznania przeciwko Harremu.
-Poprosił cię o pomoc? - zaśmiał się. - Proszę, proszę.
-On nie wie, że tu jestem. - próbowałam unikać jego przeszywającego wzroku.
-Uuuu. No to się podziało. A co do tamtego... Nie, nie zrobię tego. Dostanie na co zasłużył, a ty nie powinnaś marnować czasu na takiego gówniarza, ja wciąż czekam.
-W takim razie ja zeznam prawdę. Że mnie pobiłeś i próbowałeś zgwałcić.
-Nikt ci dziecinko nie uwierzy. - prychnął.
-Możliwe, ale pójdę do telewizji i gazet, rozniesie się to po całym świecie, a ty będziesz skończony. I przypominam, że mój tata jest dość wysoko postawionym policjantem.
Sama się sobie dziwiłam, mimo tego, że było mi niedobrze i bardzo się bałam, próbowałam być dość stanowcza i nie pokazywać strachu.
-No spokojnie. Nie musimy od razu być dla siebie tacy niemili. - wziął kosmyk moich włosów i założył za ucho. - Przecież bardzo dobrze się znamy.
-Albo to odwołasz, albo od razu stąd pójdę do najbliższej redakcji.
-Nie bądź taka pewna. Przecież widzę jak się mnie boisz. - chwycił mnie mocno za ramię.
-Jest tu masa ludzi, zaraz zacznę krzyczeć.
-A myślałem, że coś z nas będzie. - puścił mnie. - Odwołam zeznania, ale jak piśniesz choćby słowo...
-Zachowam to dla siebie. Mam nadzieję, że chociaż w takiej sprawie będziesz człowiekiem. - wstałam. - Na mnie już czas. Pamiętasz o naszej umowie. Zrób to jak najszybciej. - i wyszłam.
Jak wyszłam na świeże powietrze, od razu lepiej się poczułam, powoli uspokajałam oddech i wróciłam do rzeczywistości. Byłam z siebie dumna, mimo całego leku powiedziałam co chciałam i udało mi się. Ale sukces nie trwał długo, kiedy wracałam do domu ciągle się odwracałam, bałam się, że idzie za mną. Miałam wrażenie, że ktoś mnie obserwował.

Z uśmiechem zapukałam do drzwi.
-Coś się stało? - otworzył mi również uśmiechnięty Louis.
-Nie. A czemu coś miało się stać? - weszłam do środka.
-Dawno nie widziałem twojego uśmiechu.
-A tak po prostu. - wzruszyłam ramionami.
Weszłam do salonu, Harry siedział na kanapie i oglądał telewizje. Usiedliśmy obok niego.
Zachowywaliśmy się jakby naszego poprzedniego spotkania w ogóle nie było.
W pewnym momencie Harremu zadzwonił telefon i wyszedł, po paru minutach wrócił cały rozpromieniony.
-Nie uwierzycie... Max wycofał zeznania. Już nie ma sprawy... - i nagle jego uśmiech razem z całą radością przepadł. - Czekaj, czekaj... Byłaś tam?! - krzyknął.
-Harry, posłuchaj. Ja tylko chciałam...
-Co chciałaś? Okłamałaś mnie...



CZEEEŚĆ
witam po mojej dłuższej nieobecności, ale wiecie jak to jest... koniec roku, czyli poprawianie ocen. coś tam napisałam... mam nadzieje, że chociaż troszeczke Wam się podoba. do następnego.
xoxo