czwartek, 17 października 2013

ROZDZIAŁ 37

Louis zasłabł w łazience. Natychmiast zadzwonili do jakiegoś człowieka, który powiedział, że nie mogą zadzwonić po karetkę, żeby go ocucić, a on sprowadzi lekarza.
Wkurzyłam się i zaczęłam się wydzierać czemu nie mogą zadzwonić do szpitala, nikt mi nie odpowiedział, wzruszali tylko ramionami i biegali od jednego pokoju do drugiego.
W końcu Louisowi udało się odzyskać przytomność, nie kontaktował za dobrze, wtedy przyszedł lekarz. Nie pozwolił nam wejść, siedziałam z Harrym na podłodze na korytarzu i wyczekiwaliśmy jakichkolwiek wieści w ciszy.
-A tak na prawdę, po tym jak dostałam od ciebie wiadomość wyszłam. Nic nie zrobiłam. Byłam tam chwilę, nawet nie zdążyłam odłożyć torebki. - mruknęłam.
-Też wyszedłem. Nocowałem u mamy. - przybliżył się i mnie objął.
Przeprosiliśmy się nawzajem i było już pomiędzy nami w porządku. Pocałował mnie, a ja odwróciłam się bardziej w jego kierunku, przez co nie widziałam, że ktoś przyszedł.
-Przepraszam, że przeszkadzam, ale czy ktoś mógłby mi powiedzieć co się stało? - na końcu zdania odchrząknęła.
Nerwowo wstałam i pociągnęłam za sobą Harrego. Przed nami stała Eleanor. Widać było zmartwienie w jej oczach. Chyba spała kiedy dowiedziała się o Louisie, nieuczesana, ubrana byle jak. Przejęła się. "Czyli jednak go kocha" odetchnęłam z ulgą. Ucieszyłam się, że przyszła, mogłaby porozmawiać z Louisem i sobie wyjaśnić ostatni konflikt. Ale w tej chwili najważniejsze było zdrowie Lou.
Najpierw wyszedł lekarz, po jakimś czasie Eleanor, miała coś ważnego, chciała zostać, ale Lou kazał jej iść. Tyle usłyszałam.
Już z Harrym miałam wejść do pokoju kiedy zadzwonił mu telefon, spojrzał na ekran i poszedł w głąb korytarza.
Usłyszałam tylko "Gdzie jesteś?" jego nerwowym tonem, schował telefon do kieszeni, mijając mnie zszedł po schodach.
-Harry..?
W odpowiedzi usłyszałam tylko trzaśnięcie drzwiami.
Stałam zszokowana dopóki nie usłyszałam włączenia silnika w samochodzie Harrego.
W ogóle nie widziałam co się dzieje, zdezorientowana poszłam do Lou.
-Odebrał telefon i zniknął... Bez słowa.
-Też cię miło widzieć Scarlett. - mimo, że był osłabiony i wyglądał jakby przejechał go autobus to uśmiech pojawił się na jego twarzy.
-Przepraszam. Jak się czuje? - zrobił mi miejsce na łóżku i położyłam się obok niego.
-Jestem trochę wyczerpany, ale jakoś żyję.
-Pogodziliście się? - przewróciłam się na bok, żeby zobaczyć jego twarz.
-Mniej więcej. - przymrużył oczy.
Dzwoniłam do Harrego ze sto razy i nic, nawet żadnej wiadomości.
Cholernie się martwiłam, Louis ciągle mnie uspokajał tłumacząc, że gdyby było coś nie tak na pewno by zadzwonił.
Ale gdyby było okej, nie zachowałby się tak nerwowo.
Lou stwierdził, że mecz na pewno mnie uspokoi. A raczej sam chciał go obejrzeć, a że ja byłam u niego to nie miałam innego wyjścia.
Prawie się udało, wkręciłam się w grę i nawet uspokoiłam nerwy.
W trakcie drugiej połowy przyjechały siostry Lou, najmłodsze, bliźniaczki. Cudowne, przesłodkie i kochane. Nie mam pojęcia jak ktokolwiek mógł je rozróżnić. Niestety były ubrane tak samo, ale jednak różny kolor ich skarpetek mi pomógł.
Siedziałam z dziewczynkami i oglądałam bajki podczas gdy Louis doprowadzał się do porządku w łazience. Miałyśmy oglądać, ale skończyło się na rozmowie. Praktycznie ciągle wypytywały o Harrego, miałam wrażenie, że Daisy się w nim podkochuje.
Potem koniecznie chciały zapleść mi warkocze. Usadowiłam się na podłodze, a one siedząc na łóżku wzięły po kosmyku i zaczęły robić warkoczyki.
-Zdecydowanie powinnaś na nich uważać. - ostrzegła mnie Pheobe. - Są strasznie dziecinni i nie przejmują się nikim poza sobą.
-Tak myślisz? Chyba masz rację. - lekko zaśmiałam się widząc, że ich starszy brat jest już w pokoju, a dziewczynki zapatrzone w moje włosy tego nie zauważyły.
-Pamiętam jak Lou kiedyś zostawił nas na dworze na cztery godziny, a padał deszcz.
-Ej. To nie miało pójść dalej. Nawet wam zapłaciłem, żebyście zachowały to w sekrecie. - odezwał się brunet i usiadł koło bliźniaczek.
-Jesteś okropny. Zdecydowanie powinniśmy się przestać przyjaźnić. - pokręciłam głową śmiejąc się.
-No aż taki zły to nie jest. - westchnęła Daisy. - Pomaga, jest leniwy, ale przydatny. Jest najlepszym starszym bratem. - rzuciła mu się na szyję i ucałowała jego policzek. Zaraz po niej zrobiła to i Pheobe.
-No dobra, dobra. A za to ile im zapłaciłeś? - usiadłam koło nich.
-Nie musiałem. Po prostu jestem wspaniały. - teatralnie machnął ręką.
-Oczywiście. A teraz lepiej się połóż. My cię z ziemi podnosić nie będziemy. - Daisy nakazała bratu i pociągnęła go za rękę.
Jakimś cudem udało się nam we czwórkę zmieści na jednym łóżku, włączyliśmy telewizor i oglądaliśmy bajki.
Starałam się jak najwięcej bawić z dziewczynkami, ale przez większość czasu byłam nieobecna, ciągle zastanawiałam się co było przyczyną wyjścia Harrego.
Kiedy Pheobe zasypiała na mnie nagle pojawił się Harry. Sama nie wiem czy byłam wściekła, czy tylko zła... Stał sobie w progu jakby nigdy nic.
-Co robiliście?
Nawet się uśmiechnął... W tym momencie zmiękłam i miałam ochotę opowiedzieć mu o wszystkim, przytulić go... Tylko najpierw chciałam się dowiedzieć.
-Gdzie byłeś?
Pheobe się przebudziła i dołączyła do rodzeństwa, które bacznie przyglądało się mi i Hazzie.
-Co? Ja? Nigdzie. - mruknął. - Urocze warkoczyki.
-Strasznie zabawne. - westchnęłam. - Nie możesz normalnie odpowiedzieć? Ja zawsze mówię kiedy o coś pytasz.
-Czyli teraz będziemy sobie wywlekać kto co robi, a kto nie? - oparł się o framugę.
-Po prostu odpowiedz. - mój ton stawał się coraz bardziej poważny.
-Czy to takie ważne? - westchnął.
-A co ty byś zrobił na moim miejscu? - wstałam. - Nie będziemy robić scen przy dzieciach.
Minęłam go i poszłam do jego pokoju, po chwili dołączyła do mnie zguba.
-Coś zrobiłeś prawda? Normalnie byś mi powiedział. Nie ufasz mi? - zaczęłam nerwowo bawić się pierścionkiem.
-Co? Nie. - obruszył się. - Nie przesadzasz?
-Ja przesadzam? Nawet nie raczyłeś na mnie spojrzeć. Już nawet nie chodzi o mnie. Zostawiłeś przyjaciela, który cię potrzebował.
I zapadła cisza, dało się tylko wychwycić nasze oddechy.
Nie spodziewałam się niczego tragicznego, przecież by nie wrócił czy coś. A przyszedł z powrotem i wcale nie zły.
-Byłem u Vanessy. - w końcu to z siebie wydusił.
Czułam się jakbym dostała tępym narzędziem w głowę. Czyli to jednak ona była ważniejsza ode mnie. Nie raczył powiedzieć słowa... I poszedł do niej.
Chyba związał się z nie tą dziewczyną, z którą powinien. Złość zniknęła, było mi po prostu przykro.
-Nie zapytasz po co? - zrobił dwa kroki w moją stronę.
-Chyba nie chce wiedzieć. - szepnęłam.
Włożyłam pierścionek na palec i ruszyłam stronę drzwi.
-Musiałem. - przytrzymał mnie.
-Ty nic nie musisz, tylko chcesz. Jesteś w stanie dla niej zrobić wszystko. Chyba nie powinniście się rozstawać.
Mówiłam spokojne, półtonem, powstrzymując się od płakania. Trzymałam w sobie te wszystkie uczucia starając się nie rozsypać na kawałeczki.
-Potrzebowała pomocy, jej tata...
-A Lou? - przerwałam mu. - On też cię potrzebował, ja też.
-Uderzył ją i wyrzucił z domu.
-Wierzysz jej? I błagam. Powiedz, że zamieszka z wami.
-Na te parę dni odwiozłem ją do jej przyjaciółki.
-A co było przyczyną tej całej tragedii? - spytałam patrząc mu w twarz.
Kiedy zobaczyłam jego minę jednak nie chciałam poznać odpowiedzi.
-Jest w ciąży.





Witam :)
znowu zwlekam, wiem. nie miałam pomysłu. staram się jak mogę, ale to praca zespołowa. dlatego proszę Was tak bardzo, bardzo, baaaardzo o komentarze. dziękuję, że ze mną jeszcze wytrzymujecie. do następnego
xoxo

1 komentarz:

  1. Vanessa w ciąży? No chybe nie z Harrym????
    Nie może byc :P
    Rozdział swietny :P

    OdpowiedzUsuń