poniedziałek, 25 lutego 2013

ROZDZIAŁ 4

Trochę się stresowałam, przed poznaniem dziewczyny ojca no, ale przecież nie mogłam stać przed drzwiami całą wieczność. No i w końcu weszłam, od razu poszłam do kuchni skąd dobiegała rozmowa.
-Cześć. - uśmiechnęłam się, a oni na mnie spojrzeli.
Była dość wysoka i chuda, jak modelka. Twarz smukła i pociągła odejmowała jej lat, a krótkie brązowe włosy podkreślały jej oczy.
-Witaj. - podeszła. - Scalett, tyle o tobie słyszałam. - uśmiech nie schodził jej z twarzy.
Wydawała się na prawdę przemiła, nie miałam pojęcia czemu William tak o niej mówił.
-Porozmawiacie sobie jutro. A teraz młoda damo może mi wyjaśnisz co dzisiaj zrobiłaś. - przerwał nam tata.
-Richard daj spokój, spróbuj ją zrozumieć. - wstawiła się za mną i dzięki niej poczułam się pewniej.
-Melody proszę cię. - spojrzał na nią krytycznie.
Ona tylko uśmiechnęła się przepraszająco do mnie i wyszła. To nie był jej obowiązek, nie musiała mnie bronić, a jednak spróbowała, widocznie szanowała to, że tata chce sam ze mną porozmawiać.
Wszystkie 'rozmowy' gdy coś przeskrobałam wyglądały tak samo. Tata mówił co mu leżało na sercu, ja słuchałam, a na końcu zawsze przepraszałam i było okej. Lecz nie tym razem...
-Co ty sobie wyobrażasz? Jak mogłam tak postąpić wobec niego? Zero szacunku i wdzięczności.
-Ale...
-Rozczarowałem się na tobie Scarlett. - powiedział do mnie po imieniu co nie wróżyło niczego dobrego. - Na następnej wizycie przeprosisz go i będziesz słuchać i z nim rozmawiać. - mówił już trochę spokojnie.
-Dobrze tato. - przytaknęłam.
No bałam się wtedy, że w każdej chwili mogłabym wrócić do Włoch. Wtedy zgodziłabym się nawet na zjedzenie majonezu z nutellą.
-Jutro idziesz do szkoły, William cię odwiezie i odbierze. Idź już do siebie.
-Przepraszam. - mruknęłam i poszłam do siebie.
Znowu miałam to uczucie, że wszystko się wali. Jedynym moim wyjściem była muzyka, gdzie ucieka się od wszystkiego.
Usiadłam przy fortepianie i zaczęłam grać "Skyscraper" Demi Lovato, po wstępie dołączyłam śpiew. Po skończeniu usłyszałam oklaski, pomyślałam, że zwariowałam i te tabletki tak na mnie działają. Postanowiłam to sprawdzić, wyszłam na balkon, a naprzeciwko - na swoim balkonie - stał Harry.
-Wow, to było niesamowite. - uśmiechnął się.
No i myślałam, że wybuchnę ze szczęścia, brakowało tylko troszkę do tego żebym zemdlała.
-Dziękuję. - czułam jak się rumienie. - Ty też interesujesz się muzyką jak Louis?
-To ty serio nie wiesz kim jesteśmy?
-Vivi chodź na kolacje. - zawołał mnie tata.
-Już schodzę. - mruknęłam. - Do zobaczenia. - pomachałam Harremu i poszłam.
Dzięki tacie nie musiałam kłamać, chociaż na to się przydał. Już wyobrażałam sobie tą kolacje, Melody będzie próbowała ze mną rozmawiać, a ja będę myśleć tylko o tym jak najszybciej będę mogła stamtąd pójść.
-Więc czym się interesujesz Scarlett? - zapytała kiedy usiedliśmy w jadalni.
-Muzyką, taniec odpuściłam po wypadku. - odparłam.
Nie chciałam być dla niej nie miła czy coś, po prostu nie miałam nastroju na przesłuchanie.
-Mhm. Ja jestem...
-Adwokatem. - dokończyłam.
Wszystko działało mi na nerwy, chciałam tylko pójść do siebie i nie wychodzić z pokoju do rana.
Powiedziałam do taty po włosku żeby oni nie zrozumieli, że chce iść do siebie bo nie chce z nimi siedzieć, a nie chce kłótni. Ten tylko kiwnął głową.
Odstawiłam talerz do kuchni i poszłam do siebie.
Rozbolał mnie brzuch na samą myśl, że na następny dzień miałam wybrać się do szkoły.

Nogi mi się trzęsły jak na pierwszym występie, w angielskich szkołach jest zdecydowanie inaczej niż we włoskich. Tam wszyscy cię witają, są dla siebie mili. A tu nawet na ciebie nie popatrzą. Jesteś pchany na korytarzu jak każdy inny. Nie było jak w filmie, nikt się na mnie nie patrzył. I dobrze. Centralnie przed sekretariatem wypadły mi książki i wtedy też nie było jak w filmie, nikt nie przyszedł i nie pomógł mi ich pozbierać, sama musiałam sobie poradzić.
Na początku lekcji pani mnie przedstawiła, potem usiadłam i nikt się nawet nie obejrzał. Nikt się nie przedstawił, nikt nie spojrzał, nic, jakby to było dla nich normalne. Żaden z nauczycieli o nic mnie nie zapytał, czułam się niewidzialna. Ale odpowiadało mi to, nie lubię być w centrum uwagi.
Przyszedł czas lunchu. Jakoś nie marzyło mi się siedzieć koło dziwnych ludzi, więc mimo brzydkiej pogody poszłam na zewnątrz, gdzie nie było nikogo.
Usiadłam przy stoliku i wyciągnęłam telefon, po czym wykręciłam numer siostry.
-Halo. - odebrała, miała zaspany głos.
-Obudziłam cię?
-Tak jakby trochę. - mruknęła.
-To ty nie w szkole? - zdziwiłam się.
-Wczoraj był występ, mama pozwoliła mi dziś zostać w domu. - wysapała.
-Stęskniłam się Mari. - jęknęłam.
-Ja za tobą też. Z samą mamą można zwariować.
-Poznałam dziewczynę taty i jej syna. William jest okej, ona też wydaję się w porządku, ale jeszcze nie miałam okazji z nią pogadać, bo wyszłam od terapeuty i tata jest zły więc wole się za bardzo nie udzielać w domu.
-Tam też masz terapeutę? Spokojnie. Na pewno są dobre strony mieszkania tam.
-AAAAAAAAAAAAAAAA. - pisnęłam, po czym przypomniałam sobie gdzie jestem i zakryłam usta dłonią. - Nie zgadniesz naprzeciwko kogo mieszkam. - szepnęłam.
-Yyy... Ludzi?
-Ale za to jakich... One Direction. - kiedy wypowiedziałam te dwa ostatnie słowa, ciarki przeszły całe moje ciało.
-AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA. - krzyknęła. - Żartujesz sobie?! Chce już tam być! - piszczała.
-Nie jest ci zimno? - jakiś chłopak się przysiadł, jakby nigdy nic.
-Mari, muszę kończyć. Zadzwonię jutro. Kocham cię. - rozłączyłam się i telefon włożyłam do kieszeni. - Słucham? - spojrzałam na chłopaka.
-Zapytałem czy nie jest ci zimno. - burknął.
Nawet przystojny, blond włosy prawie do ramion, które chował pod czarną beanie, ubrany dość przyzwoicie. Aż dziwnie, że zagadał do nowej.
-Jest okej. Choć we Włoszech jest o wiele cieplej. - wstałam z ławki, wzięłam torbę i ruszyłam przed siebie, a on za mną.
-Więc jesteś z Włoch. - kiwnął głową. - Co cię tutaj przywiało?
PRZYWIAŁO?! Co to za jakieś teksty? Myślałam, że wyśmieje go na śmierć.
-Zamieszkałam z tatą. Jesteśmy razem w klasie? - zapytałam.
-Tak, właśnie chciałem wcześniej podejść, ale jakoś znikałaś. A na lekcji jeszcze bym oberwał. - otworzył mi drzwi.
Uśmiechnęłam się pod nosem i dalej szłam.
-Mógłbyś mnie zaprowadzić pod sale? Mamy angielski, ale nie mam pojęcia gdzie. - grzebałam w torbie za planem.
-Jasne. - uśmiechnął się.
Nawet był miły. Nawet ze mną usiadł, przegadaliśmy dwie lekcje. Aż nastąpił koniec zajęć.
Szliśmy razem, aż do ulicy. Byłam przekonana, że przyjedzie po mnie William, ale pojawił się tata.
-To jest twój ojciec? - zapytał Sam. Udało mi się dowiedzieć jak ma na imię.
-No niestety. - mruknęłam. - Znasz go?
-Jasne, kto tutaj by go nie znał? Przecież ma tą restauracje. No i jest policjantem, często ma zajęcia z nami. Do jutra. - uśmiechnął się i poszedł.
Wsiadłam do auta, myślałam, że tata się odezwie, czy coś. Ale nic z tego. Zdążyłam tylko zauważyć, że nie jedziemy do domu tylko do restauracji.
W środku jak zwykle pełno ludzi, dlatego wzięłam jedzenie i wyszłam do ogrodu gdzie było pełne One Direction. Talerz prawie spadł mi na ziemie.
Nie da się opisać tego uczucia, coś niesamowitego, kiedy czujesz, że właśnie w tej chwili spełniają ci się marzenia.
Poznałam resztę. Może wcześniej ich nie znałam osobiście, ale czułam jakbyśmy byli znajomymi parę lat.
Oczywiście coś musiało się popsuć. Przyszedł tata usiadł obok mnie.
-Widzę, że już poznałaś się z naszymi sąsiadami. - nie przestawał się uśmiechać.
-Yhym. - mruknęłam.
Bardzo chciałam żeby sobie poszedł, żeby coś nagle się wydarzyło, żeby był potrzebny w kuchni, żeby go tu nie było. Czułam, że stanie się coś złego.
-A pamiętasz jak rok temu zadzwoniłaś do mnie z płaczem, że nie ma już biletów na ich koncert? - zaśmiał się.
Jedyne co mogłam wtedy zrobić to zapaść się pod ziemie.
Dobrze, że tylko Harry i Louis wiedzieli, że ich niby nie znałam. Loui był zły, głośno rzucił widelcem i wyszedł.
Wstałam i pobiegłam za nim.
-Louis stój. - w końcu do niego doszłam, byliśmy już prawie na naszym osiedlu.
-Okłamałaś mnie. - oburzył się. - Zrobiłaś to czego najbardziej nie znoszę.
-Nie chciałam, żebyście potraktowali mnie jak zwykłą fankę i potem zapomnieli.
-Jak miałbym zapomnieć skoro mieszkasz parę kroków dalej? - zatrzymał się pod domem.
-Nie wiem no, spanikowałam. Nie wiesz jak to jest. - spuściłam wzrok.


HEEEEEEY!
przepraszam, że tak późno, ale zaplanowałam sobie na dziś po szkole dokończyć, ale mojej przyjaciółki nie ma i poprosiła mnie o parę rzeczy, które zajęły mi troche. mam nadzieje, że nie jesteście źli, taki słaby ten rozdział. wielkie dzięki za komentarze, jesteście cudowni < 33 odpowiedź na pytanie czy Danielle i Eleanor będą odpowiadam: tak, ale trochę później.
ps.: dziękuje za 22 obserwatorów. NIEDŁUGO 10 TYSIĘCY WYŚWIETLEŃ ♥
xoxo     

wtorek, 19 lutego 2013

ROZDZIAŁ 3

Rozmawialiśmy jeszcze koło godziny, było na prawdę miło, dopóki nie zauważyłam podchodzącego do nas wściekłego i czerwonego Williama. Chwycił mnie za ramię i lekko szarpnął.
-Zgłupiałaś? Gdyby twój tata się o tym dowiedział już bym był martwy.
Zrobiło mi się wstyd, dopiero poznałam Louisa a wyszłam na gówniarę, która nie może wyjść za ulice.
-Puszczaj. - wyrwałam się i zaczęłam masować zaczerwienione miejsce. - Umiem sobie sama poradzić, nie rób scen i idź do domu. - odwrócił się do niego tyłem. - Pa Louis i przepraszam za niego.
-Do zobaczenia.- uśmiechnął się i wszedł do domu naprzeciwko.
Czyli tam gdzie wchodziła Perrie, moja wyobraźnia działa za bardzo, już były wymysły, że może są razem. 
-Co ty sobie wyobrażałaś? - znowu zaczął krzyczeć, był tak zły że nie mógł otworzyć drzwi, jednak po głębszych staraniach się udało.
Ja wzięłam gitarę i chciałam już pójść na górę, ale on mnie zatrzymał.
-Masz się mnie słuchać i trzymać. Rozumiesz?
-Co? Za kogo ty się uważasz? - odłożyłam instrument i podeszłam do niego.
-Nie będę się z tobą kłócić. Następnym razem czekaj, aż przyjdę, jasne? - dalej miał podniesiony głos.
Chyba serio się wystraszył, tata musiał go konkretnie przeszkolić. Nawet nie wiedziałam, że sprawię tyle kłopotu.
-Nie trzeba, następnym razem pójdę już sama.
-Na twoim miejscu nie byłbym taki pewny. - mówił już ciszej, a jego wyraz twarzy złagodniał i poczułam się bezpieczniej.
-Idę do siebie, a ty się już tak nie spinaj. - poklepałam go złośliwie po ramieniu i się odwróciłam.
-Poczekaj. - westchnął. - Zły początek znajomości.
-Serio? - wywróciłam oczami. - Myślałam, że z każdym tak robisz. - powiedziałam sarkastycznie.
-Chodź. - pociągnął mnie za rękę do kuchni. - Zaczniemy jeszcze raz.
Usiadłam przy stole, a on zaczął grzebać po szafkach.
-Zacznij. - założyłam nogę na nogę.
-Jak w szkole? - zapytał na co kiwnęłam głową. - Mam dwadzieścia lat, mama urodziła mnie jak miała piętnaście. Rodzicie rozwiedli się jak zacząłem chodzić. Skończyłem szkołę, bez żadnego dyplomu, nie robię nic i jestem na utrzymaniu mamy. - usiadł.
-Uuuu. Bardzo ambitnie Will.
-I jestem gejem. - dorzucił.
-Oh. W sumie co to za różnica. - wzruszyłam ramionami. - Kocha się tak samo.
-Ta literka na naszyjniku to od chłopaka? - zapalił papierosa.
-To nie zdrowe. - upomniałam go. - A to 'J' jest od Jadena, mojego braciszka.
-Też tu przyjedzie z twoją siostrą bliźniaczką?
-On nie żyję. - spuściłam wzrok. Przed oczami miałam sytuację kiedy mi powiedzieli o jego śmierci.
-Przepraszam, ja nie wiedziałem. - powiedział nerwowo, widać było że jest zakłopotany.
-Nie nic się nie stało. - wstałam. - Ja już pójdę do siebie, chciałam jeszcze trochę się porozciągać. - wymusiłam uśmiech i wzięłam butelkę wody.
-A no tak. Balet. - burknął. - Jakby coś mój pokój jest w samym końcu korytarza.
Tak jak uprzedziłam, przebrałam się i zaczęłam się rozciągać, było już okej, więc ubrałam baletki i zaczęłam wykonywać najprostsze piruety. Na moment przystanęłam, noga zaczęła boleć, brałam głębokie oddechy. Kiedy sięgnęłam po wodę, która stała na parapecie spojrzałam przez okno. Tak jak wcześniej mówiłam, centralnie na przestrzał miałam balkon z domu naprzeciwko. Ktoś tam stał, na początku nie mogłam się zorientować kto to, lecz potem mój mózg mnie zaskoczył i doszłam to tego. Patrzył się na mnie, perfidnie i bezczelnie. No sparaliżowało mnie. Zaczęłam nabierać wątpliwości, że to mógł być ON. W każdym razie postanowiłam się upewnić. 
Wyszłam od siebie, usłyszałam, że ktoś tłucze się w przedpokoju i tam poszłam. William stał w jednym bucie i najwyraźniej szukał drugiego.
-Co ty tu..? E, nie ważne. Chciałam się o coś zapytać.
-Yhym. - mruknął.
-Nie wiesz kto się wprowadził naprzeciwko? 
-No jasne, że wiem. A ty nie? Przecież poznałaś dziś Louisa. To ten znany zespół One Direction.
-AAAAAAAA. - pisnęłam. - Serio?! O mój Boże. - byłam w szoku.
Dopiero wtedy zaczęłam łączyć wszystko w całość. Na początku poznałam Perrie, to Zayn musiał ją wtedy zawołać. A potem Louisa. Nawet go nie poznałam. Jaka ja była głupia.
-Nie są najgorsi. - zaczął poruszać brwiami. 
-Przestań.- uderzyłam go. - To teraz będziemy ze sobą konkurować? - zaśmiałam się.
-Nie dorastasz mi do pięt Scarlett. - prychnął.
-A tak serio to nie spodziewałabym się kogoś tak wielkiego na tym samym osiedlu co ja...
-To osiedle jest najbardziej chronionym obiektem w Londynie. To normalne. Twój tata jest policjantem a moja mama adwokatem. Dbają o nasze bezpieczeństwo, a oni o swoje. - wzruszył ramionami.
-Dla ciebie to nic dziwnego, że mieszkasz na tej samej ulicy z tak sławnym zespołem?
-Przecież to też są ludzie. Chociaż wyróżniają się wyglądem. - uśmiechnął się.
-Dobra idę sobie, zanim nasza rozmowa już na prawdę zejdzie na dalszy plan. - zaśmiałam się.
Nie jestem ich największą fanką, która oddałaby za nich życie, ale na prawdę ich lubię, podoba mi się ich muzyka, cała twórczość.
Mimo mojej euforii postanowiłam, że będę udawać, że nie wiem kim są. Nie chcę żeby potraktowali mnie jak fankę, zrobili zdjęcie, podpisali kartkę i zapomnieli, chcę być dla nich kimś więcej. Ach, zawsze warto marzyć...

Z samego rana obudził mnie tata, nie chciałam wstawać, ale zaszantażował mnie, że nie powie mi o jego niespodziance. 
Pogoda była słaba, zachmurzone niebo i co jakiś czas popadywał deszcz, więc ubrałam jasne rurki i czarny sweter na guziki. Kiedy wróciłam z łazienki na łóżku leżała kartka;
"Dostałem wezwanie, nie gniewaj się Vivi, taka już jest moja praca. William zawiezie cię do terapeuty na trzynastą, a potem weźmie cię na zakupy. Nie zapomnij przygotować się na jutro do szkoły. Możliwe, że Melody dziś będzie. Bądź dla niej miła.
                                              Tata"
Wiedziałam, że tak będzie... W sumie mogę się już zacząć przyzwyczajać do tego, że taty nie będzie. Taka praca...
I znowu będę musiała rozmawiać o moim życiu... To już robiło się nudne, każdemu z kolei trzeba było wszystko tłumaczyć, a nie ma czego. Umarł z mojej winy i tyle ich powinno obchodzić, już moje sumienie i miłość do brata zadbały o to, żebym nienawidziła siebie do końca życia, na co mi ludzie do tego?

Czułam się nieswojo siedząc w korytarzu i czekając na swoją kolej, jakoś dziwnie przebywać ze świrami i być traktowanym jak oni. Oczywiście nic do nich nie mam, to nie ich wina, że urodzili się chorzy, ale ja nie jestem chora i to jest jedna wielka pomyłka.
Kiedy wyczytano moje imię i nazwisko wstałam i weszłam do gabinetu. Wszędzie wisiały jakiej dyplomy. Prócz książek i biurka za którym siedział ten facet znajdowała się jeszcze leżanka no i krzesło, na którym chyba powinnam usiąść.
-Usiądź. - odezwał się.
HA! Wyprzedziłam jego zamiary, czyli pójdzie jak z płatka.
-Nie dziękuję, postoję, nie mam zamiaru długo tu zostać.
-Ależ wręcz przeciwnie będziesz tu chodziła dwa razy w tygodniu po dwie godziny.
Był koło czterdziestki, miał lekki zarost i wełniany sweter w renifery, nie żeby było już prawie lato.
-Masz zaburzenia odżywiania, wymiotujesz? - przeglądał jakieś papiery, widocznie moje.
-Co? Nie. Oszalał pan?
-Poza tym widać po tobie. Nie długo będziesz przezroczysta.
-Wypraszam sobie. - obruszyłam się. - Coś jeszcze? Bo chciałabym już pójść.
Na ogół jestem dość uprzejmym i spokojnym człowiekiem, ale takich społeczniaków nienawidzę. 
-Wywalili cię z czterech szkół. - westchnął. - No i śmierć brata.
Aż mną wzdrygnęło, chciałam wracać. Nie czułam się przy nim bezpieczna, to wszystko szło w złym kierunku.
-Źle się czuję, mogę iść? - wzięłam głębokie wdechy.
-Spokojnie. Usiądź porozmawiamy.
Czyli nie dojdziemy do porozumienia.
Bo chwilowym przemyśleniu sytuacji usiadłam. Ta świętego spokoju i dla taty, nie chciałam żeby się na mnie denerwował.
-Twoje problemy zaczęły się od śmierci Jadena. Czemu?
-Bo tak mi się zachciało. - wywróciłam oczami. - A jak pan myśli?
-Przytłoczyła cię ta wiadomość? - uniknął odpowiedzi kolejnym pytaniem, które było idiotyczne.
-Zginął z mojej winy. Jakby się pan czuł na moim miejscu? - podniosłam głos, zapadła cisza, lecz już chciał otworzyć gębę. - Tak właśnie myślałam. Tyle na dzisiaj wystarczy. Do widzenia. - obróciłam się na pięcie, ale chwycił mnie za nadgarstek.
-To są dla ciebie tabletki. - dał mi do ręki pełną fiolkę. - Bierz dwie dziennie.
Schowałam ją do kieszeni i bez słowa wyszłam.
William czekał w samochodzie, szybko wsiadłam i zakomunikowałam mu żeby ruszał.
-Co tak krótko? - odpalił silnik.
-Głupi jest, przeraża mnie. Nie jedź do domu, chcę do Gordona.
-Zostawiłaś telefon, nudziło mi się i wpisałem ci mój numer. Tak na wszelki wypadek. 
-Ciekawe masz zajęcia. Dziś wrócę sama.
-Moja mama będzie niedługo. - westchnął. - Polubicie się, chyba. Sam nie raz nie gadam z nią parę miesięcy. 
-Czyli ma charakterek, to tak jak ja. - uśmiechnęłam się. - Jakoś to pójdzie, w końcu mamy być chyba rodziną.
-Mama jest dość ostra, jak dowiedziała się, że jestem gejem znienawidziła mnie. Babcia ją przekonała, żeby ze mną pogadała. A ogólnie to jest okej. - wzruszył ramionami.
-Teraz to mnie wystraszyłeś. To ja posiedzę u Gordona do powrotu taty. Napisz do mnie jak wróci.
Will zatrzymał się pod budynkiem, pożegnałam się i weszłam do restauracji. Wszędzie pełno ludzi, plątali się pod nogami i huczeli do siebie jak na targu. Po tym jak dopchałam się do kuchni zobaczyłam Gordona z innymi kucharzami, którzy biegali po kuchni jak poparzeni.
-Pomóc? - zapytałam.
-Scarlett spadłaś jak z nieba. - Gordon mnie przytulił.
Może nie jestem jakoś wybitnie uzdolniona, ale rączki mam i poroznosić dania to chyba nie problem.
Po pół godzinie jakoś ogarnęliśmy ogółem, pomyłam jeszcze talerze i mogłam spokojnie usiąść. Wzięłam sobie sałatkę i poszłam do małego ogrodu, który był tylko dla pracowników.
Na schodkach siedział jakiś chłopak, pomyślałam, że to kelner i usiadłam obok. Popatrzył się na mnie i wtedy okazało się, że to Louis. Serce podskoczyło mi do gardła, miałam ochotę pisnąć na cały głos, ale zaraz sobie przypomniałam, że przecież miałam udawać, że nie wiem kim są.
-Hej. - uśmiechnął się.- Znowu się widzimy.
-Cześć. - odwzajemniłam uśmiech. - Co tu robisz?
-Znam się z właścicielami. - przeżuwał coś i ledwo go zrozumiałam. - Mógłbym w zasadzie się zapytać o to samo. Pracujesz tu?
-W zasadzie mój tata jest właścicielem, a Gordon to jego przyjaciel. - nabiłam ogórem na widelec.
-Wyjaśniłaś sobie z chłopakiem?
-To nie mój chłopak, jest gejem. I chyba będzie moim bratem. A ty z kim tu mieszkasz? - udawałam głupa.
-Z przyjaciółmi. - unikał mojego wzroku.
-Widziałam jak jakaś dziewczyna tam wchodziła, Perrie. Ma cudowny głos, śpiewałam z nią.
-To o tobie opowiadała. - pokiwał głową. - Ponoć masz świetną barwę.
-Serio tak powiedziała? - wow, Perrie z Little Mix powiedziała, że mam świetną barwę! No myślałam, że nie wysiedzę.
I w tym momencie dostałam smsa od Williama, że tata już wrócił.
-Muszę się zbierać. Idę poznać dziewczynę taty. - wstałam.
-Ja też już idę. Odprowadzę cię. - uśmiechnął się.
Na prawdę jest słodki, przepuścił mnie w drzwiach, nie wywyższa się, traktuję mnie jak równą sobie.
Kiedy już byliśmy pod naszymi domami miałam już wchodzić do siebie, ale mnie zatrzymał.
-Mam nadzieje, że kiedyś razem zaśpiewamy, a skoro mieszkamy koło siebie to chyba nie będzie problemu.
-Jasne. Chcę cię usłyszeć... - jeszcze miałam coś powiedzieć, ale zapomniałam...
Z domu wyszedł Harry, wtedy to już wiedziałam, że jeszcze chwilka a zemdleję, to właśnie on podoba mi się najbardziej. To on musiał patrzyć się na mnie jak tańczę, czyli to on ma pokój naprzeciwko mnie.
-Cześć. - bardziej zadał pytanie, niż się przywitał.
-Harry to Scarlett, Scarlett do Harry. - Louis nas sobie przedstawił.
'Wymieniliśmy' się uśmiechami. Stałam patrząc się na niego jak idiotka, aż opamiętałam się, że ja przecież nie wiem kim są.
-Do zobaczenia. I trzymam cię za słowo. - powiedziałam i poszłam.


HELLOOOOOOO!
tak więc trzeci rozdział za nami :) tak wiem, nie ma jeszcze nic takiego co chwyciło by za serce, no ale... takie początki już piszę i nic na to nie poradzę. już w czwartym będzie więcej.  jeśli są jakieś pytania to śmiało, ja nie gryze :p 
xoxo  


 

czwartek, 14 lutego 2013

ROZDZIAŁ 2

Kiedy już tacie udało się mnie odciągnąć od fortepianu zeszliśmy na dół, do jadalni. Położył dwa talerze z hamburgerami, na co ja pokręciłam nosem.
Nie jadałam takich rzeczy, ogólnie we Włoszech zawsze z siostrą byłyśmy na takiej jakby diecie.
-Dziękuję, ale nie jestem głodna. - uśmiechnęłam się przepraszająco.
-Przepraszam, że nic nie zrobiłem, ale tak jakoś wyszło, ciągle mało czasu. - westchnął.
-Tato, ale nic się nie stało. To super, że się starasz, ale ja nie jestem gwiazdą ani nikim ważnym. 
-Od jutra będziesz jeść w restauracji.
-Jak to? Na drugim końcu Londynu?
-Przenieśliśmy restaurację, jest ulicę dalej. Jutro jest otwarcie. Zobaczysz się z Gordonem. Jutro pójdziemy na zakupy, potrzebujesz czegoś na zimniejsze dni i wtedy omówimy wszystko.
-Tato? Bo Gordon mi się wygadał co do jakieś Melody, dowiem się o co chodzi? - stukałam paznokciami o stół.
-Będzie za dwa dni, musiała wyjechać do chorego taty. Jutro dowiesz się wszystkiego, a teraz zmykaj na górę. 
-Dobranoc. - pocałowałam go w policzek i poszłam do pokoju.
Ogarnęłam parę rzeczy, a resztę zostawiłam, nie miałam już siły na sprzątanie. Wyszłam jeszcze na chwilkę na balkon żeby się przewietrzyć, jeden minus; balkon wychodził na ulice, na wprost miałam balkon z domu na przeciwko. Ale kto by się przejmował. 
Po chwili padłam na łóżko i zasnęłam, lecz nie potrwało to za długo. Obudził mnie głośny huk, wstałam wpółprzytomna i otworzyłam delikatnie drzwi, zobaczyłam słaniającego się na nogach jakiegoś chłopaka, skrzywiłam się po czym wróciłam do łóżka. Pomyślałam, że to sen.
Potem już nie mogłam zasnąć, za dużo wszystkiego na raz, całe moje monotonne życie zmieniło się w dzień.
Kiedy już promienie słońca przedarły się przez chmury i dotarły do pokoju przez brak firanek wstałam.
Ubrałam leginsy, podkoszulkę i bluzę, trampki ubrałam na schodach, po czym po nich zbiegłam i wyszłam.
Pobiegałam czterdzieści minut po czym wróciłam i od razu wzięłam prysznic, zapowiadał się słoneczny dzień więc ubrałam żółtą sukienkę nad kolano z rękawami do łokci. Zeszłam do kuchni gdzie tata już pił kawę.
-Wychodziłaś gdzieś? - nie podniósł wzroku znad gazety.
-Byłam pobiegać. - nalałam sobie soku i usiadłam naprzeciwko. - Czy ktoś mi wyjaśni czemu jakiś chłopak tłukł się w środku nocy po korytarzu?
-Mhm? - zerknął na mnie. - Aaaa. Mówisz o Williamie. To syn Melody, ale to wyjaśnię ci potem. Teraz musimy szybko pogadać, na zakupy pójdziemy innym razem bo muszę iść do pracy.
-Słucham. - zaczęłam kołysać się na krześle.
-Pojutrze pójdziesz do szkoły, tak żeby rozeznać się jeszcze w tym roku szkolnym, żebyś od września mogła iść normalnie. Następną sprawą są leki, od dziś ich nie będziesz brała, prócz magnezu. Już umówiłem cię z nowym terapeutą.
-Co? Jak nowy? Myślałam, że nie będę musiała... - trochę się wkurzyłam.
-Potrzeba ci rozmowy, mnie często nie ma. Jeśli wszystko będzie okej to odpuścimy, to na prawdę dobry terapeuta.
-Czyli ty też uważasz, że masz chorą córkę? To ty może też odeślij mnie dalej jak mama. - wstałam.
-Vivi. - chwycił mnie za rękę. - Robię to dla twojego dobra. Poza tym nie masz żadnych obowiązków, chcę żebyś była szczęśliwa. 
-Jak uważasz. - wyrwałam się. - Idę się rozpakować.
Gdy szłam po schodach minęłam się z tym chłopakiem, miał czapkę więc za bardzo twarzy i włosów nie widziałam, ubrany był w dres. Jakoś przemknął i nie zdążyłam powiedzieć słowa. Pff, co ja się będę starać.
Jakoś nie pałałam entuzjazmem to sprzątania moich rzeczy, ale odkładanie tego nie później też nie było dobrym rozwiązaniem.
Wszystko poukładałam idealnie, choć wiedziałam, że za jakieś trzy dni wszystko będzie w totalnym chaosie.
Usiadłam przy fortepianie i zaczęłam grać, z nudów i potrzeby zrozumienia bo tylko wtedy czułam się doceniona, cały świat znikał, dopóki jakiś kretyn nie zaczął walić po drzwiach. Nie kto inny jak niejaki William.
-Twój tata powiedział, że koło szóstej mam zabrać cię do tej restauracji więc nigdzie się nie szwendaj, nie jestem twoją niańką i nie będę cię szukał. - po czym odwrócił się na pięcie i poszedł w głąb korytarza.
Stałam wryta jeszcze parę minut. Za kogo on się uważał? Poza tym nie mam sześciu lat. Już wiedziałam, że z nim będą kłopoty.
I wtedy zadzwoniła Mari.
-No cześć siostra, jak ci tam? - zapytała na wstępie.
-Jeszcze nic szczególnego, poza tym, że jeszcze będę chodzić do szkoły, dostałam nowego terapeutę, dziewczyna taty przyjedzie za parę dni, a jej syn działa mi na nerwy. To chyba tyle. - powiedziałam na jednym oddechu.
-A to super. - powiedziała, jakby w ogóle mnie nie słuchała. - A nie zgadniesz co się u mnie wydarzyło.
-Wybacz, ale teleportacji jeszcze nie potrafię. 
-Nie śmieszne Scarlett. Ty już przestań i posłuchaj. Dzisiaj byłam na stołówce i przepisywałam notatki z chemii to Pascal to mnie podszedł! - pisnęła.
-Łuł, super. - powiedziałam bez entuzjazmu. - Pascal? Co to w ogóle za imię? Samo to jak się nazywa skreśla go na samym początku. - zaśmiałam się.
-To cudownie siostro ty moja kochana, że cieszysz się moim szczęściem.
-Ależ proszę. A jak mama?
-No właśnie mnie woła, muszę z nią iść posprzątać grób Jadena. Dzwoń o każdej porze dnia i nocy. Kocham cię.
-Ja ciebie też. - rozłączyłam się i rzuciłam telefon na łóżko. Nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić a do szóstej były cztery godziny, wzięłam gitarę, ubrałam trampki i wyszłam przed dom. Tak jak rozkazał nie mogłam wychodzić za daleko więc usiadłam sobie na schodkach i zaczęłam grać. Zawsze się wstydziłam grać albo śpiewać publicznie, ale nikogo w okolicy nie było, zwłaszcza, że mieszkają tu ludzie, którzy rzadko bywają w domu.
Przekładałam palcami aby tworzyły znane mi chwyty, prawą ręką sunęłam po strunach i wyszedł dźwięk piosenki. Dołączyłam śpiew. The A Team, tak to była piosenka, którą uwielbiam grać. Przy drugiej zwrotce usłyszałam, że ktoś się do mnie dołączył. Mocny głos dziewczyny, byłam tak pochłonięta, że nawet nie popatrzyłam kto to, dopiero gdy skończyłam podniosłam wzrok. Cztery metry ode mnie stała szczupła blondynka, dość wysoka, urocza i sympatycznie wyglądająca.
-To było cudowne. - powiedziała.
-Dziękuję. - zaczerwieniłam się. - Gdyby nie ty nie wyszłoby.
-PERRIE! - krzyknął jakiś chłopak z domu naprzeciwko.
Ta tylko uśmiechnęła się, pomachała na pożegnanie i poszła.
Dopiero zaczęłam analizować co się przed chwilą stało. Dość dziwna sytuacja, najzwyczajniej w świecie sobie grałam i śpiewałam, aż tu dołączyła się obca dziewczyna. No we Włoszech mi się nic takiego nie przydarzyło. A głos miała nieziemski.
Pograłam jeszcze trochę, ale usłyszałam otwierające się drzwi, odwróciłam się i William tam stał. Już wyglądał trochę bardziej jak człowiek. Włosy miał wygolone po bokach, a grzywka spoczywała swobodnie na czole, ubrał ciemne rurki i sweter.
-Ruszaj się. - pogonił mnie.
-A..? - zaczęłam.
-Nikt ci jej tutaj nie ukradnie. - wziął gitarę i położył na leżaku.
Wstałam i poszłam za nim.
Zachowywał się arogancko, działam mi na nerwy. A co najgorsze muszę z nim mieszkać.
Szliśmy pięć minut, na szczęście. Nie wytrzymałabym nawet ciszy z tym człowiekiem, uważał się za nie wiadomo kogo.
-Będę za godzinę, wtedy zamykają. - westchnął i poszedł sobie.
Tak zwyczajnie, zostawił mnie.
Przede mną stał spory budynek, elegancki w beżowym kolorze. Weszłam do środka, wszystko ślicznie udekorowane, wszędzie świeże kwiaty i zapachowe świeczki.
Minęłam panią, która rozsyłała klientów do danych stolików, ogólnie za dużo osób nie było. Nie wiedziałam gdzie mam pójść, w końcu trafiłam do sali gdzie znajdował się bar i wejście do kuchni.
Głośno odchrząknęłam, po chwili przyszedł Gordon i mocno mnie uściskał.
-Jak miło cię widzieć mała. - siadał, zaraz coś przyszykuję i opowiesz mi wszystko. - i zniknął.
Usiadłam na wysokim krześle przy barze, na sali znajdowała się jeszcze tylko jedna osoba, więc nie musiałam zachowywać się cicho czy coś w tym stylu.
Po paru minutach Gordon przyniósł talerz z jedzeniem.
Wyglądało dość zachęcająco, ale nie wiedziałam co to, więc spróbowałam.
-Nie wiem co to jest, ale naprawdę smakuję perfekcyjnie. - uśmiechnęłam się.
-Imię zobowiązuję. - poruszył brwiami.
Gordon ma trzydzieści osiem lat, ma lekką nadwagę i śmieszne żółtawe włosy. 
-Czemu tak mało ludzi? - bawiłam się widelcem.
-Dzisiaj jest takie nieoficjalne otwarcie, wiedzą tylko ludzie, którzy przechodzili obok, albo znajomi.
Opowiedziałam wszystko co zdarzyło się przez ostatni rok, namawiał mnie na powrót to baletu, ale jestem za uparta, oczywiście zdążył skarcić mnie za moje bójki i pochwalić za oceny. A czas mijał nie ubłagalnie, postanowiłam wrócić sama. Osoba, która siedziała w rogu sali też wychodziła, w sumie szliśmy prawię krok w krok. Weszliśmy na nasze osiedle.
Dość szczupły i wysoki, brązowe włosy wystawały mu spod czapki. Co tu wszyscy mają z tymi czapkami?
-Ty się tu wprowadziłeś? - zapytałam, a on odwrócił się i popatrzył na mnie jakbym zabiła jego kota.
-Ach, no, tak. - mruknął.
-Ja też. - wymusiłam uśmiech.
CZEMU JA MAM TALENT BO UPOKARZANIA SIEBIE?! Nie wiem po co zagadałam do niego, tak jakoś. To po tym daniu od Gordona.
-Louis. - wystawił do mnie rękę.
-Scarlett. - uśmiechnęłam się.


William Goot
lat 19


CZEEEŚĆ! ♥
no ten też jest taki dłuższy. i dodałam Williama bo wcześniej zapomniałam. jejuu. tak dziękuję za komenatrze że aż baaardzo ♥. i życzę szczęśliwych walentynek! ♥ 
xoxo